Archiwa tagu: leśne bajki

Co się stało w lesie?

Bajka w wersji do posłuchania tutaj

Był sobie raz taki wielki, wielki las… A w tym wielkim, wielkim lesie było bardzo, bardzo… GŁOŚNO!!!

AAAAAA!!! – Krzyczały wiewiórki, grając w orzechy. A orzechy śmigały od jednego drzewa do drugiego. ŚMIG, ŚMIG.

JUPI!!! – Radowały się myszy, wyskakując na siebie z wysokiej trawy.

Ptasi chór doskonalił swój śpiew. LALALALA LOLOLOLO.

Dzięcioł stukał w drzewo, ucząc małe dzięcioły matematyki i liczenia.

– Trzy stuknięcia STUK STUK STUK dodać dwa stuknięcia STUK STUK to równa się pięć stuknięć STUK STUK STUK STUK STUK.

Wygłupialskie jeże wymyśliły zawody w trafianiu żołędziami w swoje kolce.

Taka „dzika impreza”, jak to mawiały dziki, trwała w lesie cały rok.

Tylko doktor Sowa nie miał czasu na zabawę, bo pod jego gabinetem wciąż czekał jakiś pacjent.

– Doktorze, ciągle boli mnie głowa.

– Doktorze, spać nie mogę.

– Doktorze, chodzę jakiś rozdrażniony, wszystko mnie denerwuje.

– Doktorze, Doktorze, Doktorze…

Doktor Sowa wg Leona, lat 7

Oprócz zwierząt leśnych przychodzili też inni, np. liście:

– Doktorze, nikt nie zwraca na nas uwagi, choć przez cały rok zmieniamy kolory, nikt na nas nie patrzy.

Liść Zenek, autor: Tymon, lat 4

Przychodził wiatr:

– Doktorze, nikt już nie wsłuchuje się w moje odgłosy, straciłem sens wiania.

Przypłynął też strumyk:

– Doktorze, nikt nie siada już nad moim brzegiem, nie ogląda kamyków, które tak starannie wygładziłem.

Doktor Sowa aż łapał się za głowę… o co chodzi, o co chodzi? Aż w końcu zamknął gabinet i poleciał wysoko, wysoko… Jeszcze trochę wyżej… Usiadł na wierzchołku najwyższego drzewa i patrzył… i słuchał. Cały las tonął w hałasie.

– To wiele wyjaśnia. – Powiedział do siebie doktor Sowa. – Ból głowy, bezsenność, rozdrażnienie… w takim hałasie ciężko zatrzymać się nad pięknem liści, kamieni, czy szumem wiatru. Muszę zawołać Ją na pomoc, niech przyjdzie czym prędzej.

I pofrunął w najdalszy, najciemniejszy zakątek lasu. A gdy wrócił, Ona przyszła razem z nim. Szła bardzo powoli i spokojnie. Zdania na temat jej wyglądu były bardzo podzielone. Każdy zapamiętał ją jakoś inaczej.

Pani Cisza wg Marysi, lat 6

Udała się na polanę i usiadła na trawie. Zaciekawione zwierzęta przybiegły szybko i usiadły obok niej, przyglądając jej się uważnie.

– Witajcie. – Powiedziała z uśmiechem. – Jestem Cisza. Przyszłam, żeby spędzić z wami trochę czasu. Później sobie pójdę, ale teraz gdy tu jestem, możecie przy mnie chwilę odpocząć. Możecie się odprężyć i zrobić w głowie miejsce na nowe pomysły.

Niektóre zwierzęta bardzo się ucieszyły. Od razu rozsiadły się wygodnie, zamknęły oczy i zaczęły spokojnie oddychać. Inne patrzyły niepewnie dookoła, nie wiedząc, co mają robić. Zając, który nie potrafił przestać kicać, po 5 sekundach spokojnego siedzenia, zaczął oczywiście kicać znowu. Borsuk stwierdził, że takie siedzenie jest strasznie nudne i bardzo się zdenerwował, a nawet obraził.

No i w końcu było tak, że niektóre zwierzęta próbowały się odprężyć, ale zając kicał i wciąż któreś popychał. Więc poprosiły go, żeby kicał trochę dalej od nich, tak żeby na nikogo nie wpadał. Dwie wiewiórki miały sobie wciąż tyle do powiedzenia, że nie mogły przestać mówić. Cisza zaproponowała więc, żeby spróbowały powiedzieć to wszystko w swoich myślach – najpierw bardzo głośno, a potem coraz ciszej.

A borsuk siedział nadal zdenerwowany.

Po kilku chwilach Cisza podziękowała wszystkim za wspólny czas i odeszła. I także po chwili las i zwierzęta wróciły do wcześniejszego stanu – czyli do głośności.

Ale na drugi dzień Cisza znów przyszła. Zwierzęta zdziwiły się, ale też ucieszyły. Tego dnia było podobnie jak poprzedniego. Część zwierząt odpoczywała. Zając kicał, borsuk się denerwował, wiewiórki szeptały sobie coś do ucha. I znów Cisza po chwili podziękowała i poszła.

A następnego dnia… Tak to znowu ona.

Tym razem zając spróbował chwilę posiedzieć i odpocząć, bo jego kolega królik powiedział mu, że po tym odpoczynku z Ciszą czuł się o wiele lepiej. Więc zając też chciał spróbować.

Borsuk stwierdził, że może i on spróbuje, a co mu szkodzi?

A wiewiórki, gdy zorientowały się, że naprawdę wszyscy próbują, to i one chciały też.

No więc dziś był taki dzień, gdy wszystkie zwierzęta spróbowały przez chwilę odpocząć. I wiecie co… Przez chwilę było naprawdę cicho…

I wtedy zając usłyszał szum wiatru. Borsuk zauważył jesienne kolorowe liście. Jedna z wiewiórek wzięła do ręki kamień i przyglądała mu się w skupieniu, a druga po prostu czuła, jak jej brzuch podnosi się i opada, gdy ona oddycha.

Po chwili Cisza odeszła.

I przychodziła już codziennie. A zwierzęta powoli przyzwyczaiły się do jej obecności i coraz lepiej się z nią czuły.

               – Jak tam głowa? – Pytał doktor Sowa swoich pacjentów.

               – Dziękuję, już nie boli.

               – Jak Pan sypia?

               – Lepiej doktorze, dziękuję.

               – A rozdrażnienie?

               – Już bardzo niewielkie, dziękuję.

W lesie zrobiło się spokojniej. Zwierzęta oprócz żartów, zabawy i wygłupów, ciekawiły się też tym, co dookoła – barwnymi liśćmi, szumem wiatru, chętnie siadały przy strumyku i łowiły różnokształtne kamyki.

Cisza przychodzi do nich codziennie, ale odwiedza też inne miejsca. Więc jeśli chcielibyście się z nią spotkać, lepiej szybko sprawdźcie jej grafik na najbliższy tydzień 😉

Niemiś

Zastanawiacie się, co to za dziwne imię NIEMIŚ? Niemiś to taki mały miś, który często mówił NIE… bardzo często… tak często często często:
– Zjedz zdrową zupkę warzywkową.
– NIE!
– Jest zimno, ubierz płaszczyk.
– NIE!
– Pospiesz się, musimy już iść.
– NIE!
– Podaj łapkę wiewiórce Marcysi.
– NIE!
– O jaki ładny, mały miś!
– NIE!
I tak cały dzień, i tak w kółko, do mamy, do babci, do pani i pana.
To było tak, jakby balonik w kształcie słowa NIE przyczepił się do misiowej łapki i dyndał nad nim cały czas. Dyndu dyndu.
Miś Niemiś lubił swój balonik. To był taki bardzo ważny balonik, dzięki któremu miś mógł być inny niż inni. Inny niż mama. Inny niż tata. Inny niż babcia. Inny niż wiewiórka Marcysia i zając Henio. Ale ci inni nie lubili balonika. Gdy go widzieli i słyszeli, ich twarze robiły się czerwone, a powieki drgały niebezpiecznie. Marzyli o tym, żeby miś w końcu powiedział TAK. Marcysia i Henio mówili TAK:
– Zjesz kalafior?
– TAK!
– Ubierzesz zielone skarpety?
– TAK!
– Posiedzisz cichutko na dywaniku?
– TAK!
– Dasz buziaka cioci Basi?
– TAK!
Ale im bardziej ktoś próbował zmusić misia do powiedzenia TAK, tym bardziej on mówił NIE. Mama i tata starali się zrozumieć, że ich synek potrzebuje tego swojego balonika, bo dzięki niemu jest sobą, misiem innym niż wszyscy inni. Ale czasami było to dla nich bardzo trudne. Wtedy złościli się lub smucili. Lub jedno i drugie.
Pewnego dnia Niemiś, Marcysia i Henio bawili się w lesie koło starej sosny. Tak naprawdę, to Henio bawił się z Marcysią, bo gdy chcieli obejrzeć autko Niemisia, ten oczywiście powiedział NIEEEEEE! I tyle było z tego. Nagle podszedł do nich starszy kolega, borsuk Bartek.
– Cześć maluchy. – Powiedział do nich. – Potrzebuję waszej pomocy. Idę zrobić kawał pani Bobrowej i powyrywam jej wszystkie warzywa z ogródka. Ale sam nie dam rady. Pomożecie?
Marcysi i Heniowi nie podobał się ten pomysł. Ale trochę się bali odmówić starszemu koledze. Na szczęście…
– NIE! – Powiedział głośno Niemiś. – Tak głośno powiedział, że aż borsukowi ze zdziwienia oczy zrobiły się wielkie jak nakrętki od słoików po ogórkach. No i poszedł w las.
– Oooo! – westchnęli z podziwem Marcysia i Henio. – Twój balonik ze słowem NIE bardzo nam się przydał. Czy możemy go dotknąć i pogładzić łapkami?
Niemiś zdziwił się, bo pierwszy raz ktoś polubił jego balonik. I razem z wiewiórką
i zajączkiem długo gładzili balonik, ciesząc się, że tak się przydał.
– Chyba twój balonik jest już zmęczony. – Powiedziała Marcysia. – Może odłożymy go na razie na bok, a ty się z nami pobawisz?
Niemiś wystraszył się bardzo, a ze strachu zrobił groźną minę w stronę Marcysi.
– Mam zostawić mój balonik?! – Wykrzyknął. – A co jak odleci i już nie wróci?
Marcysia pomyślała chwilkę i powiedziała bardzo spokojnie.
– To może przywiążemy go wstążką do drzewa i jak będziesz go potrzebować, to go znów zabierzesz? Będzie tu blisko.
Niemiś trochę się wahał, ale ponieważ Marcysia wcale go nie zmuszała, to w końcu się zgodził i przywiązał balonik do drzewa. No i poszedł się bawić. Pozwolił obejrzeć swoje auto. Zgodził się na tańce w trawie. A nawet gdy wołała go mama na kolację, to poszedł.
I wykąpał się po kolacji. Aż mama odetchnęła z ulgą, że taki wieczór spokojny. I podziękowała misiowi za to. Ale balonik miś zabrał oczywiście. Tylko że znalazł dla niego miejsce w swoim domu, gdzie mógłby go czasem przywiązać bezpiecznie. Bo gdy tak leżał sobie w swoim łóżku, czując, jak jego brzuszek spokojnie się podnosi i opada, to myślał sobie, że czasem fajnie jest powiedzieć TAK. A czasem chce być misiem Niemisiem, innym niż wszyscy inni.
I wtedy balonik jest blisko pod ręką. I gdy tak myślał, a brzuch podnosił się i opadał, to
w końcu zasnął. Ciiiiiiiiiiii.
Teraz gdy Niemiś śpi, a jego balonik spokojnie dynda przywiązany do jego łóżka, mogę was zapytać, czy wy też macie taki swój balonik w kształcie NIE? A jeśli macie, to czy macie też takie miejsce, gdzie możecie go czasami bezpiecznie przywiązać? No wtedy gdy np. chcecie, żeby mama odetchnęła z ulgą, że myjecie zęby po kolacji? Jeśli nie macie, to może poszukacie? Tak na wszelki wypadek, żeby zawsze było gdzieś pod ręką 😉

Jesienny liść

W pewnym parku rosło drzewo wśród wielu innych podobnych do niego drzew. Jego gałęzie porastały liście, które, jak to zwykle bywa, nieśmiało pojawiały się wiosną, mocno zieleniły latem, by jesienią przybrać czerwono-złote suknie i wraz z wiatrem sfrunąć na ziemię w wesołym tańcu. Liście nie wiedziały, co czeka je na dole, gdyż nigdy żaden z nich nie wrócił już w tej postaci na drzewo. Mimo to w jakiś trudny dla nich do zrozumienia sposób, czuły, że nadal będą częścią przyrody. Liście akceptowały, że taki jest bieg natury. Lecz pewnej wiosny na jednej z gałęzi drzewa, wśród wielu podobnych liści, wyrósł jeden, który swym zachowaniem różnił się od innych. Był on bardzo niespokojnym liściem. Podczas gdy wszystkie liście wsłuchiwały się w pieśń wiatru i pozwalały mu kołysać się delikatnie w rytm jego melodii, on z całych sił trzymał się sztywno, próbując kontrolować wietrzne podmuchy. O nie, nie będziesz mną rządzić, ja zdecyduję, jak mam się ruszać – Mówił sobie liść. Lubił on mieć wszystko pod kontrolą, czuł się wtedy bezpiecznie. Dlatego im bliżej było do jesieni, tym bardziej stawał się niespokojny. Spoglądał wciąż w dół, w stronę ziemi, próbując dostrzec, co tam jest. Jednak jego wzrok nie sięgał zbyt daleko. Ten niepokój rósł z każdym dniem. A im krócej słońce gościło na horyzoncie, tym bardziej w jego umyśle kiełkowała pewna myśl. Myśl, która stała się teraz jego najważniejszym celem: Nie pozwolę ci wietrze strącić mnie z drzewa. Zostanę na drzewie i nie będziesz mną rządzić. Liść tak bardzo skupił się na tej myśli, że każdy najdelikatniejszy nawet podmuch wiatru odczytywał jako zaczepkę. Z całych sił napinał wtedy swoje nerwy i trzymał się gałęzi. Kosztowało go to sporo wysiłku. Gdy w końcu przyszła jesień był już bardzo zmęczony. Nie zamierzał jednak odpuścić. Inne liście stopniowo jeden po drugim pozwalały, by wiatr uniósł je ku ziemi. Na drzewie było ich każdego dnia coraz mniej. Aż w końcu pozostał on jeden. Złość, którą czuł, wcześniej dodawała mu siły, ale teraz miał już tej siły coraz mniej. I tak naprawdę to się bał. Bał się tego, co będzie, co nieznane i niepewne. Bał się też, że jeśli odpuści, to będzie musiał sam przed sobą przyznać, że jest słaby. Wiatr również nie przestawał. Z zaciekawieniem przyglądał się temu jednemu listkowi, który pozostał jeszcze na drzewie i szeptał:

Hej, jesteś już taki zmęczony. To, że wieję jest dla ciebie trudne, wiem. Ja nie robię tego złośliwie. Po prostu jestem wiatrem i wieję.

Liść coraz bardziej dostrzegał, że jego działania są bez sensu i przynoszą mu więcej szkody niż pożytku.

Czy naprawdę musi być tak, jak chcę? Jestem już taki zmęczony, nie mam już siły… Powiedział w końcu liść. Rozluźnił swoje spięte wcześniej nerwy i zamknął oczy. Wziął głęboki oddech i…

Puścił gałąź. Pozwolił, by wiatr niósł go swobodnie. Czuł, że złość i zmęczenie powoli ustępują miejsca przyjemnemu uczuciu spokoju. W końcu zrozumiał, co to znaczy, czuć się lekkim jak liść na wietrze. To uczucie bardzo mu się podobało. Otworzył oczy i z dystansem obserwował swój lot. Nie starał się przejąć nad nim kontroli. Powoli opadł na ziemię. Nie udało mu się osiągnąć celu, który sobie wymyślił. Nie czuł się jednak przez to słaby. Wręcz przeciwnie, czuł, że postąpił mądrze i że ma teraz dużo więcej energii niż wcześniej, gdyż nie tracił jej na coś, co nie miało sensu.

 

O czym warto porozmawiać z dziećmi po przeczytaniu bajki oraz pomocne zabawy

Czy było kiedyś tak, że czegoś bardzo chciałeś (np. coś mieć, żeby coś się stało lub też coś się nie wydarzyło), myślałeś o tym wciąż i robiłeś wszystko, żeby to osiągnąć, a to się nie spełniało? Jak się wtedy czułeś?

Czy zauważyłeś, że być może twoje działania przynoszą więcej szkody niż pożytku (np. zaczynasz kłócić się z innymi, czujesz się zmęczony)?

Jak myślisz, co by się stało, gdybyś wtedy odpuścił?

Zabawa w spadające liście

W sezonie możemy użyć prawdziwych liści, poza sezonem mogą je zastąpić liście z papieru lub np. skrawki materiału.

Za chwilę podrzucimy nasze liście wysoko w górę. Naszym zadaniem będzie za wszelką cenę utrzymać je w powietrzu. Musimy dmuchać z całych sił, tak by liści nie spadły na ziemię.

Gdy już się zmęczymy, przerywamy zabawę i rozmawiamy o tym, jak się czuliśmy. Jaki wpływ miał na nas tak postawiony cel: “musimy za wszelką cenę”?

Teraz ponownie będziemy próbowali utrzymać liście w powietrzu, ale tym razem nie zakładamy, że musimy to zrobić. Kiedy poczujemy zmęczenie, pozwolimy liściom opaść i wraz z nimi kładziemy się na podłodze, rozluźniamy ciało, odpoczywamy. Jak teraz się czujemy?

Zmartwiona Głowa

Pewnego wiosennego dnia w wiosce Indian z plemienia Dudum wszystkie dzieci bawiły się radośnie, tańcząc i śpiewając. Ich rodzice pracowali w tym czasie przy odbudowie mostu zniszczonego przez rzekę. Tylko jeden z chłopców nie bawił się z pozostałymi dziećmi. Stał samotnie z boku, rozglądając się dookoła, a po jego twarzy leciały łzy. Od czasu do czasu ktoś z rówieśników podchodził do niego, żeby zaprosić go do wspólnej zabawy, jednak on trzymał się z boku i wciąż płakał. W końcu dzieci przestały zwracać na niego uwagę. Wiedziały, że chłopiec czeka, aż jego rodzice skończą pracę przy zepsutym moście i zabiorą go do domu.

Ten mały Indianin często płakał też z innych powodów. Gdy czegoś nie potrafił, gdy ktoś odezwał się do niego gniewnym głosem, gdy musiał zrobić coś, czego nie lubi… Wtedy robił się smutny i płakał. Jego uczucia i zmartwienia sprawiały czasem, że nie mógł się poruszyć, zaczynał boleć go brzuch, a nawet zdarzało się, że wymiotował.

Z tego powodu małemu Indianinowi nadano imię Zmartwiona Głowa, i tak też wszyscy na niego wołali.

Jego koledzy i koleżanki chciały mu jakoś pomóc. Próbowały go pocieszać, rozśmieszać, zapraszały do zabawy. I choć bardzo go lubiły, to miały czasem już tego dość, bo Zmartwiona Głowa zamiast bawić się z nimi, cały czas myślał o swoim domu. Gdy grali w zagadki, nie potrafił odgadnąć nawet tych najprostszych, przez co jego drużyna przegrywała.  Gdy budowali tajny szałas w lesie, Zmartwiona Głowa zamiast szukać razem z nimi najlepszych gałęzi, płakał i myślał tylko o tym, kiedy już wróci do domu. Dzieci czuły się bezradne i zmęczone jego płaczem, więc czasami odsuwały się od niego.

Pewnego dnia Zmartwiona Głowa wybrał się z resztą plemienia na poszukiwania rzadkiej i cennej leczniczej rośliny. Szli przez zupełnie nieznane sobie dotąd tereny. W pewnym momencie mały Indianin zauważył, że jest sam, w pobliżu nie było nikogo z plemienia. Krzyczał głośno Hop hop. Ale nikt mu nie odpowiadał.

Jego serce zaczęło bić szybko, brzuch zacisnął się jak pętla, ręce i nogi zaczęły dygotać. W głowie pojawiły się myśli: O nie, co teraz będzie, już nigdy ich nie odnajdę, zostanę na zawsze sam.

Wtedy chłopiec zobaczył przed sobą potężne drzewo. Była to bardzo stara sosna. Indianie z plemienia Dudum zawsze bardzo szanowali drzewa i chętnie siadali przy nich, by porozmawiać z Matką Naturą wtedy, gdy potrzebowali jej pomocy lub rady. Zmartwiona Głowa również podszedł teraz do starej sosny i usiadł przy niej.

– Matko Naturo…  – Powiedział nieśmiało. – Pomóż mi proszę, bo z tego strachu cały się trzęsę i sam na pewno sobie nie poradzę.

Poczciwa sosna zakołysała leciutko swoimi gałęziami.

– Nie musisz radzić sobie sam – Odpowiedziała Matka Natura. – Masz przecież przy sobie swojego najlepszego przyjaciela, który jest z tobą zawsze i wszędzie, gdziekolwiek jesteś i cokolwiek robisz. On ci pomoże.

Mały Indianin rozejrzał się dookoła zdziwiony.

– Nie szukaj go na zewnątrz, poszukaj go w sobie. – Powiedziała Matka Natura. – Ten przyjaciel to twój oddech. On pomoże ci, gdy się martwisz, czujesz lęk lub gniew. Nie musisz walczyć z tymi uczuciami. Możesz je zaakceptować, a gdy są bardzo silne, oddech pomoże ci i będzie z tobą, aż one osłabną i odpłyną powoli z twojego ciała.

Chłopca bardzo zdziwiły te słowa, lecz słuchał dalej.

– Spróbuj go teraz odnaleźć i skup na nim całą swoją uwagę.

Chłopiec zamknął oczy. Teraz lepiej mógł usłyszeć przyjemny, spokojny szum starej sosny i poczuć zapach jej zielonych igieł.

Lecz nieprzyjemne myśli i strach nie chciały tak łatwo odejść z jego głowy i wciąż podpowiadały: O nie! zostaniesz na zawsze sam!

Matka Natura usłyszała te myśli i podpowiedziała chłopcu, by znalazł jakąś rzecz, drobiazg, na którym skupi swoją uwagę.

– Ale co to ma być? – Zapytał mały Indianin.

W tym momencie sosna zakołysała swoimi gałęziami i jakaś mała rzecz spadła na ziemię tuż obok jego dłoni. Dotknął jej z zamkniętymi oczami i rozpoznał, że jest to szyszka. Jej powierzchnia była lekko chropowata, kłująca i lepiła się od żywicy. Chłopiec spróbował skupić na niej całą swoją uwagę tak, jakby była teraz najważniejszą rzeczą na całym świecie. I udało mu się.

– Twoja uważność także jest twoim przyjacielem. – Szepnęła Matka Natura. – Teraz przenieś więc swoją uwagę na oddech.

Chłopiec posłuchał jej. Poczuł jak delikatne, świeże powietrze płynie swobodnie jak rzeka i dociera do jego głowy, rąk, nóg i brzucha. Z każdym wdechem i wydechem jego brzuch powoli unosił się i opadał. Jego serce powoli uspokajało się, ręce i nogi rozluźniały się. Nie zauważył nawet, kiedy z jego głowy odpłynęły nieprzyjemne myśli.

Kiedy poczuł się już zupełnie swobodnie, otworzył oczy. Teraz, gdy jego głowa i ciało były już spokojne, mógł skupić się na tym, jak sobie poradzić w tej sytuacji. Rozejrzał się dookoła i po chwili zauważył na ziemi ślady, które wskazały mu, gdzie szukać swoich towarzyszy. Wcześniej nie widział tych śladów, bo jego umysł zajęty był przez strach i zmartwienia.

– Dziękuję ci mój przyjacielu. – Powiedział mały Indianin, myśląc o swoim oddechu.

Zmartwiona Głowa bardzo zaprzyjaźnił się ze swoim oddechem i od tej pory często wzywał go na pomoc. Gdy zatęsknił za mamą, gdy coś mu się nie udało, gdy czegoś się wystraszył lub czuł się samotny. A oddech zawsze przychodził mu z pomocą. Korzystał też z pomocy swojej uważności, która pomagała mu uporządkować pędzące w głowie myśli.

Gdy Zmartwiona Głowa bawił się z dziećmi na polanie i ogarniała go ogromna tęsknota za domem, przywoływał na pomoc swoich przyjaciół.

Dzieci zauważyły, że ich kolega się zmienił i bardzo się cieszyły, że bawi się razem z nimi. Pewnego razu powiedziały do niego:

– Już nie jesteś Zmartwioną Głową, teraz jesteś już Spokojną Głową. I od tej pory tak go nazywano.


* Bajka ta zainspirowana została książką “Uważność i spokój żabki” autorstwa Eline Snel oraz historiami pewnych dwóch znajomych chłopców 🙂

We wspomnianej wyżej książce znajduje się wiele ciekawych pomysłów na ćwiczenia z oddechem i uważnością. Tutaj podaję jeszcze inne, moje pomysły na zabawy i zadania do wykorzystania razem z bajką:

Twoje indiańskie imię – Zastanów się, jak brzmiało by twoje imię, gdybyś był małym Indianinem? A może pasuje do ciebie kilka różnych imion?

Zagadki w ciemno – Poproś kogoś, żeby przygotował dla ciebie kilka przedmiotów, które spróbujesz rozpoznać z zamkniętymi oczami. Podczas próby ich rozpoznawania, możesz głośno mówić o swoich wrażeniach, o tym co przychodzi ci na myśl.

Oaza Spokoju – Wyobraź sobie jakieś miejsce, które będzie oazą spokoju, to może być jakieś fantastyczne i wymyślone przez ciebie miejsce. W czasie zabawy możesz chodzić swobodnie po pomieszczeniu, w którym jesteś i głośno mówić, o wszystkim, co tam widzisz. W pewnym momencie osoba, która bawi się z tobą, mówi: “Teraz wracasz do oazy spokoju”. Wtedy twoim zadaniem jest przywołać w wyobraźni to miejsce i zacząć opowiadać o tym, jak wygląda, co tam robisz. Po chwili można wrócić do obserwowania pomieszczenia, aż znów nie usłyszysz, że czas wracać do oazy spokoju. Na koniec możesz narysować swoją oazę.

Oaza spokoju Marysi

Zając Marcel

Wszystkie zwierzęta w lesie wiedziały, że zając Marcel jest we wszystkim najlepszy. Sowa Ludmiła wiedziała, że jest mądrzejszy od niej i więcej wie. Lis Leopold wiedział, że Marcel jest od niego sprytniejszy i potrafi rozwiązać każdą, nawet najtrudniejszą zagadkę. Królik Bartek wiedział, że Marcel jest od niego szybszy. Wiewiórka Tosia wiedziała, że Marcel ma lepszy wzrok i węch, i zawsze znajduje więcej smakołyków na zimowe zapasy. Po prostu wszystkie zwierzęta w lesie wiedziały, że w żadnej dziedzinie nie mogą się równać z Marcelem. Czasem przychodziły do niego po pomoc lub radę, choć było im przykro, że nie są tak zdolne jak on. Sowa Ludmiła wstydziła się, że Marcel wie więcej od niej, lis Leopold głupio się czuł, gdy nie potrafił rozwiązać zagadki, z którą Marcel świetnie sobie poradził. Królik Bartek był smutny, gdy zawsze w wyścigach przegrywał z Marcelem, a wiewiórka Tosia martwiła się, że nie potrafi zebrać na zimę takich dużych zapasów jak on. Zając Marcel był z siebie bardzo dumny i nie wyobrażał sobie, żeby kiedykolwiek mogło być inaczej. Przyzwyczaił się do tego, że to on jest we wszystkim najlepszy. Gdy zwierzęta przychodziły do niego, zapytać, co oznacza jakieś słowo albo jak się pisze jakiś wyraz, Marcel natychmiast odpowiadał.

Zwierzęta nie wiedziały jednak, jak wiele wysiłku kosztuje Marcela, żeby być najlepszym.  Zdarzało się, że przez chwilę nie mógł on sobie przypomnieć odpowiedzi na jakieś pytanie. Bardzo się wtedy denerwował i martwił, że sowa okaże się mądrzejsza od niego. Myślał więc tak długo i tak mocno, że czasem już bolała go od tego głowa. Marcel martwił się też, gdy dużo czasu zajmowało mu rozwiązanie zagadki. Nie chciał, żeby lis był sprytniejszy od niego. Czasem nawet nie jadł obiadu, tylko siedział i przypominał sobie różne ważne informacje, żeby nie wyleciały mu z głowy. Gdy ścigał się z królikiem i zdarzało się, że królik już tuż tuż go dogania, wytężał wszystkie siły, żeby tylko nie dać się wyścignąć. Później strasznie bolały go łapki, ale nikomu o tym nie mówił. Jeśli Marcel widział, że ma tyle samo smakołyków co wiewiórka, szukał cały dzień i całą noc, żeby znaleźć ich więcej. Wszystko to było bardzo męczące, Marcel cały czas wytężał wszystkie swoje siły, żeby być najlepszym. Czasami po całym pracowitym dniu nie miał już na nic ochoty. Tego zwierzęta nie wiedziały… Marcel zawsze wydawał im się szczęśliwy i pełen energii.

Pewnego dnia, gdy Marcel ścigał się z królikiem Bartkiem był już bardzo zmęczony i nie zauważył wystającego z ziemi korzenia. Potknął się i z wielką siłą uderzył w gruby, potężny pień drzewa. Drzewo zakołysało gałęziami i na głowę Marcela spadło olbrzymie, twarde jabłko, pozostawiając na jego czole dorodnego guza. Marcel leżał chwilę nieruchomo z zamkniętymi oczami. Bartek podbiegł do niego szybko.

–          Marcelu, Marcelu! Wszystko w porządku? – Zapytał Bartek przestraszony.

Zając Marcel powoli otworzył oczy i rozejrzał się dookoła. Głowa bardzo go bolała.

–          Tak Bartku, w porządku, tylko tak jakoś dziwnie się czuję. Nie pamiętam, co się stało.

Królik wezwał na pomoc pozostałe zwierzęta. Sowa poradziła, żeby zaparzyć ziół, które pomogłyby Marcelowi odzyskać siły, zapomniała jednak, jak nazywają się te zioła.

–          Marcelu chodzi mi o tą roślinę z różowymi liśćmi, które pachną tak słodko, jak ona się nazywa? – Zapytała sowa.

Marcel myślał i myślał, ale nie potrafił przypomnieć sobie właściwej odpowiedzi. Bardzo się tym zaniepokoił.

–          Czy to znaczy, że już nie jestem najmądrzejszy? – Pytał wszystkich dookoła.

–          Nie martw się Marcelu. – Powiedziała sowa. – Jesteś bardzo mądry, ale przecież nie musisz wiedzieć wszystkiego. Chodź ze mną do mojej biblioteki, razem poszukamy w książkach właściwej odpowiedzi.

Po krótkich poszukiwaniach Marcel i sowa Ludmiła znaleźli w jednej z książek to, czego szukali.

– Widzisz, wcale nie trzeba wszystkiego pamiętać. – Powiedziała sowa i uśmiechnęła się życzliwie do Marcela. – Ważne, żeby wiedzieć, gdzie szukać informacji.

Sowa bardzo się cieszyła, że tym razem to ona mogła pomóc swojemu znajomemu.

Następnego dnia lis Leopold  przyszedł do Marcela z zagadką, której nie potrafił rozwiązać. Marcel długo główkował, ale nie potrafił znaleźć właściwego rozwiązania. Bardzo się zawstydził z tego powodu. Na szczęście lis pocieszył go.

–          Nie martw się Marcelu, przecież nie zawsze musimy wszystko wiedzieć. Może razem spróbujemy rozwiązać tą zagadkę?

Rzeczywiście wspólnymi siłami Marcel i Leopold rozwiązali łamigłówkę, choć zajęło im to trochę czasu. Lis był bardzo dumny i zadowolony, że udało im się to zrobić.

Zbliżała się zima i wszystkie zwierzęta gromadziły różne zapasy. Marcel przez swój wypadek nie miał głowy do szukania smakołyków. Wiewiórka Tosia, przechodząc obok jego domu, zauważyła, że niewiele ich zgromadził.

–          Marcelu, może w tym roku podzielę się z tobą swoimi zapasami na zimę? – Zapytała wiewiórka. – Mam ich całkiem sporo. A w przyszłym roku,  jeśli uzbierasz więcej, to wtedy ty podzielisz się ze mną.

Marcel poczuł się zawstydzony tą sytuacją, choć z drugiej strony wydało mu się przyjemne, że ktoś się o niego troszczy.

Marcel nie był już najlepszy we wszystkim. Na początku bardzo się tego wstydził i martwił się, co będą o nim myśleć inni. Ale poczuł się lepiej, widząc że przyjaciele wcale się z niego nie śmieją i bardzo chcą mu pomóc. Wydawało mu się, że lubią go nawet bardziej niż kiedyś. I rzeczywiście zwierzęta czuły się teraz lepiej w towarzystwie Marcela i nie wstydziły się przychodzić do niego po pomoc, bo same również mu pomagały. Były też bardzo dumne i szczęśliwe, że czasami każde z nich odnosi sukcesy.

Gdy Marcel odzyskał siły, razem z królikiem postanowili się ścigać. Okazało się, że w wyścigach Marcel nadal jest bardzo dobry, choć już nie zawsze wygrywa. Nauczył się gratulować wygranej królikowi i cieszyć razem z nim. Choć było to dla niego trudne, nauczył się prosić o pomoc sowę i lisa, gdy czegoś nie wiedział. Był też bardzo wdzięczny wiewiórce, że podzieliła się z nim swoimi zapasami. Potrzebował trochę czasu, żeby przyzwyczaić się do tej nowej sytuacji, ale czuł się teraz o wiele lepiej, bo nie musiał już tak bardzo się męczyć, żeby być najlepszym. Zrozumiał, że ważniejsze jest, żeby być szczęśliwym i mieć wokół siebie przyjaciół.