Przyjaciel od początku do końca

Pup puk

– Kto tam?

– To ja, twoje ciało.

– O Witaj, czy coś chciałeś ode mnie?

– Chcę się z Toba zaprzyjaźnić. Bo przecież jestem z tobą od początku i będę tu aż do końca. Ze mną możesz poznawać świat i robić wiele ciekawych rzeczy.

– W takim razie chciałbym cię lepiej poznać. Powiedz proszę, co lubisz?

– Lubię, gdy się o mnie troszczysz. Gdy dajesz mi zdrowe jedzenie, pozwalasz mi odpocząć, pozwalasz mi być blisko przyrody. Wtedy mam siłę i energię, by iść z tobą przez życie.

– A czego, nie lubisz?

– Nie lubię, gdy ktoś mnie ocenia… że jestem za niskie albo za wysokie… za chude albo za grube… za jasne albo za ciemnie. Nie lubię też, gdy ktoś sprawia mi ból, uderza, popycha. Chciałbym, żebyś wtedy mi pomógł i powiedział, że tego nie chcę.

– A czego pragniesz?

– Bardzo bym chciał, żebyś zawsze mnie kochał. Wiesz, na początku, gdy się poznajemy, jestem gładkie i silne. Wtedy łatwo mnie polubić. Ale gdy będziemy długo szli przez życie, to z czasem stanę się pomarszczone i słabe. Chciałbym, żebyś i wtedy patrzył na mnie z czułością i miłością.

– W takim razie zaopiekuję się tobą. Dziękuję ci za to, że jesteś.


* Razem z bajką wykorzystać można zabawę “Moje ciało lubi…

Życzliwa Pchła

Bajka w wersji do posłuchania tutaj

W Wielkim Lesie mieszkały różne zwierzęta. Większość z nich żyła ze sobą w zgodzie. Ale wśród nich były też małpy, które zachowywały się w bardzo złośliwy sposób. Gdy się śmiały, to tylko z innych. Ten był za niski, tamten za chudy, ten nie umiał malować, a tamten śpiewać. Zamiast pomocnej dłoni podstawiały innym nogi. Zamiast miłych słów, mówiły złośliwości. Nikt już nie pamiętał ich imion, bo mówiły do siebie tylko przezwiskami. Wszystkie inne zwierzęta dookoła miały tego dość. Postanowiły więc, że trzeba coś z tym zrobić.

– Niech idzie do nich lew. – Orzekły zwierzęta. – Jest groźny i surowy. Jak na nich ryknie, to się w końcu kogoś wystraszą i zaczną się dobrze zachowywać.

No i lew poszedł. Ryknął. Zrobił groźną minę. Pokazał kły i pazury. Małpy trochę się wystraszyły. I chwilę siedziały cicho. Lew dumny jak paw odszedł. A gdy tylko się oddalił, małpy zerwały się jak szalone i rozbiegły na wszystkie strony, robiąc innym złośliwe żarty.

Zwierzęta znów się naradzały.

– Niech sowa z nimi pogada. Ona jest najmądrzejsza. Wszystko im wyjaśni i jej posłuchają.

No i sowa poszła. A raczej pofrunęła. Wyprostowała się. Zrobiła poważną minę. Uniosła palec w górę, by podkreślić ważność swoich słów. I mówiła. Mówiła długo trudnymi słowami. Małpy słuchały, robiły mądre miny, że rozumieją. Kiwały głowami, że się zgadzają i obiecują poprawę. Sowa odfrunęła bardzo z siebie zadowolona. A gdy tylko zniknęła w powietrzu, małpy zachichotały i rozpierzchły się po lesie.

Zwierzęta stwierdziły bezradnie, że nic już nie da się zrobić ze złośliwymi małpami i że skoro one są niemiłe, to wszyscy inni też dla nich tacy będą.

 Pewnego dnia do tej krainy zawitała przejazdem (a raczej przeskokiem) maleńka życzliwa pchła. Oczywiście nikt nie był w stanie jej zobaczyć, tak była mała.

Pchła nic nie mówiła. Tylko patrzyła i słuchała z zaciekawieniem. I po chwili dostrzegła, że małpy wcale nie są cały czas złośliwe.

Pchła właśnie obserwowała, jak Jasnobrązowa małpa próbuje zbudować dom z patyków i gałęzi. Wkładała w to mnóstwo pracy. Ale chyba nie była z siebie zadowolona.

Pchła skoczyła na jej ramię, wspięła się wyżej i szepnęła do ucha:

– Twoja praca jest bardzo ważna. Życzę ci powodzenia.

Jasnobrązowa małpa rozejrzała się dookoła. Nikogo nie zobaczyła, ale słowa, które usłyszała, wywołały uśmiech na jej twarzy i ponownie wzięła się do pracy.

Kawałek dalej pchła zobaczyła Kasztanoworudą małpę, która cichutko pod nosem śpiewała sobie piosenkę. Rozglądała się też niepewnie dookoła, jakby bała się, że ktoś ją zobaczy i usłyszy.

Pchła podskoczyła do niej i szepnęła do ucha:

– Bardzo przyjemnie jest słuchać, gdy śpiewasz.

Małpa najpierw zaczerwieniła się zawstydzona. Ale po chwili zrobiło jej się tak miło, że uśmiechnęła się i śpiewała dalej.  A pchła ruszyła przed siebie w podskokach.

Tym razem zatrzymała się przy Ciemnobrązowej małpie, która próbowała zdjąć z jabłka malutki włos – widocznie miała ochotę na jabłko, a ten włos jej przeszkadzał. Niestety swoimi dużymi palcami nie potrafiła chwycić maleńkiego włoska. Bardzo ją to denerwowało i męczyło. Była już bliska płaczu.

Pchła poczuła sympatię dla tej zmęczonej małpy. Skoczyła na jabłko i szybko strąciła włosek na ziemię. Zdumiona i uradowana jednocześnie małpa szybko schrupała jabłko i poczuła wielką ulgę.

A pchła ruszyła dalej.

Nad brzegiem strumyka siedziała ze spuszczoną głową Prawieczarna małpa i kreśliła coś palcem na piasku. Pchła podskoczyła bliżej i zobaczyła na piasku napis „Nikt mnie nie lubi”. Pchle, która była bardzo życzliwym stworzonkiem, zrobiło się smutno. Wpadł jej też do głowy pewien pomysł.

Szybko zawróciła, by odnaleźć znów trzy małpy, które niedawno spotkała. Każdej z nich szepnęła do ucha, że Prawieczarna małpa potrzebuje ich pomocy. Małpki, choć nie wiedziały dlaczego, poczuły, że chcą jej pomóc i szybko ją odnalazły. Gdy zobaczyły, że siedzi smutna i zobaczyły, co napisała na piasku, to nie wiedziały, co mają zrobić. Przecież do tej pory robiły różne złośliwe rzeczy.

– Po prostu bądźcie życzliwe. – Szepnęła do nich pchła.

Małpy usiadły więc obok niej i bardzo delikatnie ścisnęły jej łapki. Siedziały razem w ciszy. A po chwili Prawieczarna małpa odwzajemniła ten życzliwy uścisk i zmazała łapką napis na piasku.  

Wszystkie cztery pierwszy raz od dawna czuły się dobrze w swoim towarzystwie dzięki temu, że ktoś inny okazał im życzliwość. Postanowiły więc, że teraz przekażą tą życzliwość dalej. Jedna z nich poszła więc na północ, druga na południe, trzecia na wschód, a czwarta na zachód. A gdy napotkały kogoś na swojej drodze, przekazywały życzliwy uśmiech, słowo lub gest.

Pchła siedziała wysoko na drzewie i z radością w sercu obserwowała, jak życzliwość zatacza coraz większe kręgi w Wielkim Lesie.

Co się stało w lesie?

Bajka w wersji do posłuchania tutaj

Był sobie raz taki wielki, wielki las… A w tym wielkim, wielkim lesie było bardzo, bardzo… GŁOŚNO!!!

AAAAAA!!! – Krzyczały wiewiórki, grając w orzechy. A orzechy śmigały od jednego drzewa do drugiego. ŚMIG, ŚMIG.

JUPI!!! – Radowały się myszy, wyskakując na siebie z wysokiej trawy.

Ptasi chór doskonalił swój śpiew. LALALALA LOLOLOLO.

Dzięcioł stukał w drzewo, ucząc małe dzięcioły matematyki i liczenia.

– Trzy stuknięcia STUK STUK STUK dodać dwa stuknięcia STUK STUK to równa się pięć stuknięć STUK STUK STUK STUK STUK.

Wygłupialskie jeże wymyśliły zawody w trafianiu żołędziami w swoje kolce.

Taka „dzika impreza”, jak to mawiały dziki, trwała w lesie cały rok.

Tylko doktor Sowa nie miał czasu na zabawę, bo pod jego gabinetem wciąż czekał jakiś pacjent.

– Doktorze, ciągle boli mnie głowa.

– Doktorze, spać nie mogę.

– Doktorze, chodzę jakiś rozdrażniony, wszystko mnie denerwuje.

– Doktorze, Doktorze, Doktorze…

Doktor Sowa wg Leona, lat 7

Oprócz zwierząt leśnych przychodzili też inni, np. liście:

– Doktorze, nikt nie zwraca na nas uwagi, choć przez cały rok zmieniamy kolory, nikt na nas nie patrzy.

Liść Zenek, autor: Tymon, lat 4

Przychodził wiatr:

– Doktorze, nikt już nie wsłuchuje się w moje odgłosy, straciłem sens wiania.

Przypłynął też strumyk:

– Doktorze, nikt nie siada już nad moim brzegiem, nie ogląda kamyków, które tak starannie wygładziłem.

Doktor Sowa aż łapał się za głowę… o co chodzi, o co chodzi? Aż w końcu zamknął gabinet i poleciał wysoko, wysoko… Jeszcze trochę wyżej… Usiadł na wierzchołku najwyższego drzewa i patrzył… i słuchał. Cały las tonął w hałasie.

– To wiele wyjaśnia. – Powiedział do siebie doktor Sowa. – Ból głowy, bezsenność, rozdrażnienie… w takim hałasie ciężko zatrzymać się nad pięknem liści, kamieni, czy szumem wiatru. Muszę zawołać Ją na pomoc, niech przyjdzie czym prędzej.

I pofrunął w najdalszy, najciemniejszy zakątek lasu. A gdy wrócił, Ona przyszła razem z nim. Szła bardzo powoli i spokojnie. Zdania na temat jej wyglądu były bardzo podzielone. Każdy zapamiętał ją jakoś inaczej.

Pani Cisza wg Marysi, lat 6

Udała się na polanę i usiadła na trawie. Zaciekawione zwierzęta przybiegły szybko i usiadły obok niej, przyglądając jej się uważnie.

– Witajcie. – Powiedziała z uśmiechem. – Jestem Cisza. Przyszłam, żeby spędzić z wami trochę czasu. Później sobie pójdę, ale teraz gdy tu jestem, możecie przy mnie chwilę odpocząć. Możecie się odprężyć i zrobić w głowie miejsce na nowe pomysły.

Niektóre zwierzęta bardzo się ucieszyły. Od razu rozsiadły się wygodnie, zamknęły oczy i zaczęły spokojnie oddychać. Inne patrzyły niepewnie dookoła, nie wiedząc, co mają robić. Zając, który nie potrafił przestać kicać, po 5 sekundach spokojnego siedzenia, zaczął oczywiście kicać znowu. Borsuk stwierdził, że takie siedzenie jest strasznie nudne i bardzo się zdenerwował, a nawet obraził.

No i w końcu było tak, że niektóre zwierzęta próbowały się odprężyć, ale zając kicał i wciąż któreś popychał. Więc poprosiły go, żeby kicał trochę dalej od nich, tak żeby na nikogo nie wpadał. Dwie wiewiórki miały sobie wciąż tyle do powiedzenia, że nie mogły przestać mówić. Cisza zaproponowała więc, żeby spróbowały powiedzieć to wszystko w swoich myślach – najpierw bardzo głośno, a potem coraz ciszej.

A borsuk siedział nadal zdenerwowany.

Po kilku chwilach Cisza podziękowała wszystkim za wspólny czas i odeszła. I także po chwili las i zwierzęta wróciły do wcześniejszego stanu – czyli do głośności.

Ale na drugi dzień Cisza znów przyszła. Zwierzęta zdziwiły się, ale też ucieszyły. Tego dnia było podobnie jak poprzedniego. Część zwierząt odpoczywała. Zając kicał, borsuk się denerwował, wiewiórki szeptały sobie coś do ucha. I znów Cisza po chwili podziękowała i poszła.

A następnego dnia… Tak to znowu ona.

Tym razem zając spróbował chwilę posiedzieć i odpocząć, bo jego kolega królik powiedział mu, że po tym odpoczynku z Ciszą czuł się o wiele lepiej. Więc zając też chciał spróbować.

Borsuk stwierdził, że może i on spróbuje, a co mu szkodzi?

A wiewiórki, gdy zorientowały się, że naprawdę wszyscy próbują, to i one chciały też.

No więc dziś był taki dzień, gdy wszystkie zwierzęta spróbowały przez chwilę odpocząć. I wiecie co… Przez chwilę było naprawdę cicho…

I wtedy zając usłyszał szum wiatru. Borsuk zauważył jesienne kolorowe liście. Jedna z wiewiórek wzięła do ręki kamień i przyglądała mu się w skupieniu, a druga po prostu czuła, jak jej brzuch podnosi się i opada, gdy ona oddycha.

Po chwili Cisza odeszła.

I przychodziła już codziennie. A zwierzęta powoli przyzwyczaiły się do jej obecności i coraz lepiej się z nią czuły.

               – Jak tam głowa? – Pytał doktor Sowa swoich pacjentów.

               – Dziękuję, już nie boli.

               – Jak Pan sypia?

               – Lepiej doktorze, dziękuję.

               – A rozdrażnienie?

               – Już bardzo niewielkie, dziękuję.

W lesie zrobiło się spokojniej. Zwierzęta oprócz żartów, zabawy i wygłupów, ciekawiły się też tym, co dookoła – barwnymi liśćmi, szumem wiatru, chętnie siadały przy strumyku i łowiły różnokształtne kamyki.

Cisza przychodzi do nich codziennie, ale odwiedza też inne miejsca. Więc jeśli chcielibyście się z nią spotkać, lepiej szybko sprawdźcie jej grafik na najbliższy tydzień 😉

Spotkania bajkoterapeutyczne “Przygoda z Piotrusiem i Emocjami”

Serdecznie zapraszamy dzieci w wieku 6-9 lat na spotkania bajkoterapeutyczne, w czasie których będziemy wspólnie przyglądać się naszym emocjom. Towarzyszami naszej przygody będą bohaterowie bajki „Piotruś i Emocje”. Oprócz wspólnego czytania i słuchania będą też zabawy inspirowane uważnością, czas na poszukiwanie i odczucie spokoju. Jest to cykl 10 spotkań odbywających się raz w tygodniu, w Centrum Wspomagania Rozwoju Dziecka “Papilio” w Kaliszu.

W czasie spotkań naprawdę towarzyszą nam bohaterowie bajki. Z mojej wyobraźni na papier przelała je Jana Nowakowska-Lach z Paprotka, Pracownia dekoracyjno-artystyczna, a pluszowej postaci nadała im Joanna Przybył.

Niemiś

Zastanawiacie się, co to za dziwne imię NIEMIŚ? Niemiś to taki mały miś, który często mówił NIE… bardzo często… tak często często często:
– Zjedz zdrową zupkę warzywkową.
– NIE!
– Jest zimno, ubierz płaszczyk.
– NIE!
– Pospiesz się, musimy już iść.
– NIE!
– Podaj łapkę wiewiórce Marcysi.
– NIE!
– O jaki ładny, mały miś!
– NIE!
I tak cały dzień, i tak w kółko, do mamy, do babci, do pani i pana.
To było tak, jakby balonik w kształcie słowa NIE przyczepił się do misiowej łapki i dyndał nad nim cały czas. Dyndu dyndu.
Miś Niemiś lubił swój balonik. To był taki bardzo ważny balonik, dzięki któremu miś mógł być inny niż inni. Inny niż mama. Inny niż tata. Inny niż babcia. Inny niż wiewiórka Marcysia i zając Henio. Ale ci inni nie lubili balonika. Gdy go widzieli i słyszeli, ich twarze robiły się czerwone, a powieki drgały niebezpiecznie. Marzyli o tym, żeby miś w końcu powiedział TAK. Marcysia i Henio mówili TAK:
– Zjesz kalafior?
– TAK!
– Ubierzesz zielone skarpety?
– TAK!
– Posiedzisz cichutko na dywaniku?
– TAK!
– Dasz buziaka cioci Basi?
– TAK!
Ale im bardziej ktoś próbował zmusić misia do powiedzenia TAK, tym bardziej on mówił NIE. Mama i tata starali się zrozumieć, że ich synek potrzebuje tego swojego balonika, bo dzięki niemu jest sobą, misiem innym niż wszyscy inni. Ale czasami było to dla nich bardzo trudne. Wtedy złościli się lub smucili. Lub jedno i drugie.
Pewnego dnia Niemiś, Marcysia i Henio bawili się w lesie koło starej sosny. Tak naprawdę, to Henio bawił się z Marcysią, bo gdy chcieli obejrzeć autko Niemisia, ten oczywiście powiedział NIEEEEEE! I tyle było z tego. Nagle podszedł do nich starszy kolega, borsuk Bartek.
– Cześć maluchy. – Powiedział do nich. – Potrzebuję waszej pomocy. Idę zrobić kawał pani Bobrowej i powyrywam jej wszystkie warzywa z ogródka. Ale sam nie dam rady. Pomożecie?
Marcysi i Heniowi nie podobał się ten pomysł. Ale trochę się bali odmówić starszemu koledze. Na szczęście…
– NIE! – Powiedział głośno Niemiś. – Tak głośno powiedział, że aż borsukowi ze zdziwienia oczy zrobiły się wielkie jak nakrętki od słoików po ogórkach. No i poszedł w las.
– Oooo! – westchnęli z podziwem Marcysia i Henio. – Twój balonik ze słowem NIE bardzo nam się przydał. Czy możemy go dotknąć i pogładzić łapkami?
Niemiś zdziwił się, bo pierwszy raz ktoś polubił jego balonik. I razem z wiewiórką
i zajączkiem długo gładzili balonik, ciesząc się, że tak się przydał.
– Chyba twój balonik jest już zmęczony. – Powiedziała Marcysia. – Może odłożymy go na razie na bok, a ty się z nami pobawisz?
Niemiś wystraszył się bardzo, a ze strachu zrobił groźną minę w stronę Marcysi.
– Mam zostawić mój balonik?! – Wykrzyknął. – A co jak odleci i już nie wróci?
Marcysia pomyślała chwilkę i powiedziała bardzo spokojnie.
– To może przywiążemy go wstążką do drzewa i jak będziesz go potrzebować, to go znów zabierzesz? Będzie tu blisko.
Niemiś trochę się wahał, ale ponieważ Marcysia wcale go nie zmuszała, to w końcu się zgodził i przywiązał balonik do drzewa. No i poszedł się bawić. Pozwolił obejrzeć swoje auto. Zgodził się na tańce w trawie. A nawet gdy wołała go mama na kolację, to poszedł.
I wykąpał się po kolacji. Aż mama odetchnęła z ulgą, że taki wieczór spokojny. I podziękowała misiowi za to. Ale balonik miś zabrał oczywiście. Tylko że znalazł dla niego miejsce w swoim domu, gdzie mógłby go czasem przywiązać bezpiecznie. Bo gdy tak leżał sobie w swoim łóżku, czując, jak jego brzuszek spokojnie się podnosi i opada, to myślał sobie, że czasem fajnie jest powiedzieć TAK. A czasem chce być misiem Niemisiem, innym niż wszyscy inni.
I wtedy balonik jest blisko pod ręką. I gdy tak myślał, a brzuch podnosił się i opadał, to
w końcu zasnął. Ciiiiiiiiiiii.
Teraz gdy Niemiś śpi, a jego balonik spokojnie dynda przywiązany do jego łóżka, mogę was zapytać, czy wy też macie taki swój balonik w kształcie NIE? A jeśli macie, to czy macie też takie miejsce, gdzie możecie go czasami bezpiecznie przywiązać? No wtedy gdy np. chcecie, żeby mama odetchnęła z ulgą, że myjecie zęby po kolacji? Jeśli nie macie, to może poszukacie? Tak na wszelki wypadek, żeby zawsze było gdzieś pod ręką 😉