Archiwum kategorii: Relacje z innymi

Niemiś

Zastanawiacie się, co to za dziwne imię NIEMIŚ? Niemiś to taki mały miś, który często mówił NIE… bardzo często… tak często często często:
– Zjedz zdrową zupkę warzywkową.
– NIE!
– Jest zimno, ubierz płaszczyk.
– NIE!
– Pospiesz się, musimy już iść.
– NIE!
– Podaj łapkę wiewiórce Marcysi.
– NIE!
– O jaki ładny, mały miś!
– NIE!
I tak cały dzień, i tak w kółko, do mamy, do babci, do pani i pana.
To było tak, jakby balonik w kształcie słowa NIE przyczepił się do misiowej łapki i dyndał nad nim cały czas. Dyndu dyndu.
Miś Niemiś lubił swój balonik. To był taki bardzo ważny balonik, dzięki któremu miś mógł być inny niż inni. Inny niż mama. Inny niż tata. Inny niż babcia. Inny niż wiewiórka Marcysia i zając Henio. Ale ci inni nie lubili balonika. Gdy go widzieli i słyszeli, ich twarze robiły się czerwone, a powieki drgały niebezpiecznie. Marzyli o tym, żeby miś w końcu powiedział TAK. Marcysia i Henio mówili TAK:
– Zjesz kalafior?
– TAK!
– Ubierzesz zielone skarpety?
– TAK!
– Posiedzisz cichutko na dywaniku?
– TAK!
– Dasz buziaka cioci Basi?
– TAK!
Ale im bardziej ktoś próbował zmusić misia do powiedzenia TAK, tym bardziej on mówił NIE. Mama i tata starali się zrozumieć, że ich synek potrzebuje tego swojego balonika, bo dzięki niemu jest sobą, misiem innym niż wszyscy inni. Ale czasami było to dla nich bardzo trudne. Wtedy złościli się lub smucili. Lub jedno i drugie.
Pewnego dnia Niemiś, Marcysia i Henio bawili się w lesie koło starej sosny. Tak naprawdę, to Henio bawił się z Marcysią, bo gdy chcieli obejrzeć autko Niemisia, ten oczywiście powiedział NIEEEEEE! I tyle było z tego. Nagle podszedł do nich starszy kolega, borsuk Bartek.
– Cześć maluchy. – Powiedział do nich. – Potrzebuję waszej pomocy. Idę zrobić kawał pani Bobrowej i powyrywam jej wszystkie warzywa z ogródka. Ale sam nie dam rady. Pomożecie?
Marcysi i Heniowi nie podobał się ten pomysł. Ale trochę się bali odmówić starszemu koledze. Na szczęście…
– NIE! – Powiedział głośno Niemiś. – Tak głośno powiedział, że aż borsukowi ze zdziwienia oczy zrobiły się wielkie jak nakrętki od słoików po ogórkach. No i poszedł w las.
– Oooo! – westchnęli z podziwem Marcysia i Henio. – Twój balonik ze słowem NIE bardzo nam się przydał. Czy możemy go dotknąć i pogładzić łapkami?
Niemiś zdziwił się, bo pierwszy raz ktoś polubił jego balonik. I razem z wiewiórką
i zajączkiem długo gładzili balonik, ciesząc się, że tak się przydał.
– Chyba twój balonik jest już zmęczony. – Powiedziała Marcysia. – Może odłożymy go na razie na bok, a ty się z nami pobawisz?
Niemiś wystraszył się bardzo, a ze strachu zrobił groźną minę w stronę Marcysi.
– Mam zostawić mój balonik?! – Wykrzyknął. – A co jak odleci i już nie wróci?
Marcysia pomyślała chwilkę i powiedziała bardzo spokojnie.
– To może przywiążemy go wstążką do drzewa i jak będziesz go potrzebować, to go znów zabierzesz? Będzie tu blisko.
Niemiś trochę się wahał, ale ponieważ Marcysia wcale go nie zmuszała, to w końcu się zgodził i przywiązał balonik do drzewa. No i poszedł się bawić. Pozwolił obejrzeć swoje auto. Zgodził się na tańce w trawie. A nawet gdy wołała go mama na kolację, to poszedł.
I wykąpał się po kolacji. Aż mama odetchnęła z ulgą, że taki wieczór spokojny. I podziękowała misiowi za to. Ale balonik miś zabrał oczywiście. Tylko że znalazł dla niego miejsce w swoim domu, gdzie mógłby go czasem przywiązać bezpiecznie. Bo gdy tak leżał sobie w swoim łóżku, czując, jak jego brzuszek spokojnie się podnosi i opada, to myślał sobie, że czasem fajnie jest powiedzieć TAK. A czasem chce być misiem Niemisiem, innym niż wszyscy inni.
I wtedy balonik jest blisko pod ręką. I gdy tak myślał, a brzuch podnosił się i opadał, to
w końcu zasnął. Ciiiiiiiiiiii.
Teraz gdy Niemiś śpi, a jego balonik spokojnie dynda przywiązany do jego łóżka, mogę was zapytać, czy wy też macie taki swój balonik w kształcie NIE? A jeśli macie, to czy macie też takie miejsce, gdzie możecie go czasami bezpiecznie przywiązać? No wtedy gdy np. chcecie, żeby mama odetchnęła z ulgą, że myjecie zęby po kolacji? Jeśli nie macie, to może poszukacie? Tak na wszelki wypadek, żeby zawsze było gdzieś pod ręką 😉

“Wyspa Elfów”

Na środku wielkiego oceanu leżała wyspa elfów, a wokół tej wyspy rozsiane były jeszcze inne maleńkie wysepki. Elfami opiekowała się ich mądra Królowa. Elfy lubiły razem bawić się, pracować i odpoczywać. Ale każdy z nich bardzo chciał być we wszystkim zawsze pierwszy, najlepszy, najważniejszy. Gdy grały w jakąś grę lub wykonywały razem jakieś zadanie, krzyczały głośno jeden przez drugiego:

– Ja, ja będę pierwszy, ja to zrobię najlepiej!

A każdy krzyczał tak głośno, że żaden z nich nie słyszał, co krzyczą inni. Za to wszystkie ich krzyki słyszała Królowa. Elfy często pisały do niej listy z prośbami, a każda z tych próśb brzmiała podobnie:

– Królowo, proszę cię, pozwól mi być najlepszym, najważniejszym z elfów.

Królowa, która bardzo kochała swoje elfy, zastanawiała się, co zrobić, by każdy z nich mógł dostać to, czego potrzebuje.

W końcu wpadła na pewien pomysł.

Gdy elfy już spały, wezwała na pomoc motyle i poprosiła je, by przeniosły każdego elfa osobno na jedną z wysp tak, by każdy z nich miał swoją własną wyspę, na której będzie zawsze pierwszy i najlepszy. Gdy rano elfy obudziły się, były bardzo zdziwione. Każdy znalazł jednak liścik od Królowej:

„Drogi Elfie. Twoje pragnienie zostało spełnione. Oto twoja własna wyspa, na której już zawsze możesz być pierwszy, najlepszy i najważniejszy”.

Elfy jednak nie cieszyły się z tego. Przecież lubiły być razem z innymi elfami, a teraz czują się samotne i nieszczęśliwe.

Królowa też była zdziwiona, że jej pomysł im się nie spodobał. Przez cały dzień krążyła nad wysepkami i rozmawiała z elfami.

– Dlaczego nas rozdzieliłaś? – Pytały elfy.

– Przecież każdy z was pragnie być pierwszy, najlepszy, najważniejszy. Nie mogę spełnić pragnień was wszystkich, gdy jesteście razem. – Odpowiedziała królowa.

Niektóre elfy zamyśliły się i mówiły cichutko same do siebie.

– Ja lubię być pierwszy i najlepszy ale inni też to lubią.

Królowa widziała, że elfy nie są szczęśliwe więc znów wezwała na pomoc motyle i w nocy przysłała każdemu elfowi łódkę i liścik.

„Drogi elfie. Twoje pragnienia są bardzo ważne, tak samo jak pragnienia innych elfów. Jednak nie zawsze mogą być wszystkie od razu spełnione. Kiedy będziesz gotowy to zaakceptować i być z innymi na wyspie, wsiądź do łódki i wracaj. Jeśli jeszcze nie jesteś na to gotowy, możesz zostać na swojej wyspie tak długo jak potrzebujesz, a ja będę cię odwiedzać. Pozdrawiam, Królowa”.

Kilkoro elfów natychmiast wsiadło do swoich łódek i popłynęło na wyspę.

Byli też tacy, którzy trochę się zastanawiali, ale w końcu też wrócili. Kilkoro zdecydowało, że jeszcze trochę pobędą na swojej wysepce i może wrócą później.

Elfy, które wróciły już na wyspę, nadal bardzo chciały być pierwsze, najlepsze, najważniejsze. Wiedziały jednak, że inni też tego potrzebują. Starały się więc szanować nawzajem siebie i swoje pragnienia.

Dziewczynka spod Gwiazdozbioru Żyrafy

Pewnej grudniowej nocy, pod jedną z gwiazd szczególnie tej nocy widocznego Gwiazdozbioru Żyrafy, w małym i spokojnym miasteczku przyszła na świat dziewczynka. Miała kasztanowe włosy jak jej mama i zielone oczy jak jej tata. I miała jeszcze coś, czego nie mieli ani mama, ani tata. Jej skórę pokrywały delikatne plamki o lekko brązowym odcieniu – zupełnie jak u żyrafy. I gdy pierwszy raz ujrzeli ją na świecie pokochali jej kasztanowe włosy, zielone oczy i brązowe plamki. Te plamki trochę ich zmartwiły a trochę zastanawiały – skąd się wzięły? Pan doktor, który czuwał nad dziewczynką, gdy przyszła na świat, też jeszcze nie wiedział, skąd wzięły się plamki. Powiedział, że są one częścią dziewczynki i tyle. A później, gdy tata spojrzał w niebo i zobaczył jasno świecący Gwiazdozbiór Żyrafy, zrozumiał, że ta mała dziewczynka będzie dla nich kimś wyjątkowym.

Przywitała świat donośnym krzykiem, a potem ukojona czułym kołysaniem zasnęła w ramionach swojej mamy. Mama i tata kochali ją najmocniej na świecie i towarzyszyli jej w każdym ważnym momencie życia.

Nazwali ją Basia. Tak więc Basia rosła bardzo prędko. Rosły jej ręce, nogi, rosły także brązowe plamki na ciele. Gdy tylko Basia nauczyła się chodzić, to od razu zaczęła też skakać, Bardzo to lubiła, skakała po wszystkim, co się dało: po łóżku, po krzesłach, po trawie, po brzuchu taty, gdy leżał na kanapie. Aż w końcu tata kupił dla niej małą trampolinę i postawił ją w ogródku. I na niej też Basia skakała. Naprawdę wysoko. Basia lubiła też obserwować wieczorem niebo. Tata opowiadał jej o gwiazdach i planetach. Opowiedział też o szczególnie dla nich ważnym Gwiazdozbiorze Żyrafy.

Mała Basia nie tylko rosła ale też stawała się coraz mądrzejsza i bystrzejsza. I już wkrótce zaciekawiła się tym, że wśród wszystkich znanych jej osób tylko ona jedna ma na rączkach, nóżkach i brzuszku plamki – zupełnie tak jak ta żyrafa, co ma cały gwiazdozbiór.

– Mamo, czy w naszej rodzinie jest jakaś żyrafa? – Zapytała raz Basia swoją mamę.

– Nie kochanie, nie ma. A chciałabyś, żeby była? – Odpowiedziała mama z uśmiechem, pod którym kryło się zmartwienie.

Tak, mama zmartwiła się, że Basia może źle się czuć ze swoimi plamkami.

Ale Basia nie czuła się źle. Czuła, że mama i tata i wszyscy najbliżsi, których miała, kochali ją calutką od stóp aż po czubek głowy, a przecież po drodze są też plamki. Basia była po prostu ciekawa.

Razem z Basią rosły też inne dzieci, które znała i te, które dopiero poznawała. I te dzieci coraz częściej przyglądały jej się uważnie. Niektóre, gdy już się przyjrzały i znudziły tym przyglądaniem, to bawiły się dalej w najlepsze. Inne pytały, czemu ma takie plamki. A jeszcze inne pokazywały ją sobie palcami i chichotały.

Basia zaczęła czuć się nieswojo. A już najbardziej nieswojo poczuła się, gdy któregoś dnia jakiś chłopiec powiedział do niej:

– Dziwne te twoje plamy. Czemu ty je wszędzie masz? Nie możesz ich zmyć?

Dziewczynka poczuła, jak nagle robi jej się gorąco. Skurczyła się w sobie i spuściła wzrok. I tym razem po powrocie do domu zapytała mamę już bardziej stanowczo i ze złością w głosie:

– Mamo, dlaczego ja mam takie plamki, a nikt inny ich nie ma?

Mama odpowiedziała jej to, co mówiła już wcześniej:

– Nie wiem dlaczego. Gdy się urodziłaś, one były już z tobą.

– Mamo ja ich nie chcę, czy one kiedyś znikną? Przez te plamy jestem dziwna.

– Słyszę, że czujesz się z nimi źle. Nie wiem, czy one znikną. Ja nie mogę tego sprawić. Mogę za to być przy tobie wtedy, gdy poczujesz się smutna.

Mama przytuliła mocno Basię i zobaczyła, jak rozluźniają się jej dłonie, które wcześniej trzymała zaciśnięte w pięści. A po chwili zapytała jeszcze:

– Czy mogę zdradzić ci pewien ważny sekret?

Dziewczynka z mokrymi od łez oczami, ale bardzo zaciekawiona, kiwnęła głową.

– Rzeczy są takie jakie są. Nie są ani ładne, ani brzydkie, nie są zwyczajne ani dziwne. One po prostu są. Ale musimy nauczyć się patrzeć, żeby je naprawdę zobaczyć… a nie tylko widzieć je tak, jak sobie wymyśliliśmy, że wyglądają. To czasami jest bardzo trudne.

Basia próbowała zrozumieć, o co chodzi mamie, a mama dodała jeszcze:

– Ty jesteś Basią. Masz kasztanowe włosy, zielone oczy i brązowe plamki na ciele. Jeśli ktoś będzie umiał patrzeć, zobaczy taką właśnie Basię, z którą będzie mógł się zaprzyjaźnić.

Teraz Basia już zrozumiała i jeszcze mocniej przytuliła mamę.

Jakiś czas później Basia bawiła się na dworze, gdy podeszła do niej dziewczynka i zaczęła jej się przyglądać zdziwiona. A po chwili powiedziała:

– Ej, co ty masz na rękach?

Basia poczuła, że serduszko tak nieprzyjemnie szybko jej bije. Wzięła wtedy głęboki oddech, zebrała całą siłę, jaką miała w sobie i powiedziała:

– Jestem Basia. Mam takie plamy i już. Jeśli chcesz, możesz się ze mną zaprzyjaźnić. Możemy poskakać razem na trampolinie, jestem w tym naprawdę świetna. Mogę też opowiedzieć ci o gwiazdach i planetach, bo dużo wiem na ten temat. Chcesz?

Dziewczynka otworzyła szeroko oczy i zaniemówiła na chwilę zaskoczona. Potem uśmiechnęła się do Basi i odpowiedziała:

– Jestem Alicja. O planetach to ja za bardzo nic nie wiem, ale założę się, że na trampolinie cię pokonam.

No więc poszły sprawdzić, kto rzeczywiście wyżej skacze. I bardzo dobrze się bawiły. Tak dobrze, że zapomniały już, że miały to sprawdzić. A później Basia na prawdę opowiedziała Alicji o kosmosie, gwiazdach i gwiazdozbiorze żyrafy.

Ale nie zawsze było tak łatwo. Czasem zdarzało się, że jakiś chłopiec albo dziewczynka nie chcieli słuchać jej przyjaznych słów i śmiali się z niej lub mówili coś przykrego. Wtedy Basia wiedziała, że oni nie potrafią jeszcze patrzeć tak, żeby widzieć coś na prawdę (tak jak wyjaśniała jej mama). I chociaż nadal było jej z tym trudno i nieprzyjemnie, to wiedziała, że nie na wszystko można od razu znaleźć rozwiązanie. Przypominała sobie wtedy, że jest Basią, która lubi skakać i wie dużo o gwiazdach, a jeśli ktoś mówi, że jest “dziwna”, to znaczy, że on tak mówi, a nie że Basia taka właśnie jest. A gdy mimo to było jej czasem bardzo źle, bo wyczerpała już wszystkie swoje siły, to szła do kogoś, kto naprawdę umiał patrzeć, np. do mamy i taty. Śmiali się wtedy i bawili albo po prostu w milczeniu gapili na gwiazdy. I to było dla niej naprawdę pomocne.

Złość i góra lodowa

Dawno, dawno temu, za górami i lasami w bardzo mroźnej krainie, na środku Bardzo Zimnego Morza znajdowała się góra lodowa. I choć po wodach tych nieustannie żeglowali różni marynarze w poszukiwaniu drogocennych diamentowych brył lodowych, to góra ta sterczała sobie spokojnie nad powierzchnią wody przez nikogo nie odwiedzana. Działo się tak dlatego, że górę zamieszkiwała Złość. Była ona dość nieprzyjemnym stworzeniem, które potrafiło głośno, a nawet przeraźliwie krzyczeć, gdy tylko ktoś próbował się zbliżyć. Złość wykrzykiwała też często obraźliwe słowa, trzęsła mocno całą górą, powodując śnieżne lawiny, czasem rzucała w powietrze ostre i kłujące sople lodu.

Większość marynarzy omijała górę z daleka, opowiadając sobie nawzajem, że nie ma sensu się do niej zbliżać. Inni omijali ją, bo się jej bali. Byli też tacy, co podpływali blisko i krzyczeli do Złości, by natychmiast opuściła górę, próbowali wypędzić ją na różne sposoby, kierowali do niej wrogie słowa, krzycząc, że mają jej dość i nikt jej tu nie chce, a nawet grozili jej bronią. Czasami Złość wystraszona chowała się gdzieś pod wodę, ale później znów wracała.

Działo się tak przez wiele lat. Aż pewnego dnia w pobliże lodowej góry przypłynął swoim statkiem bardzo mądry i odważny marynarz. Słyszał wiele opowieści na temat góry i jej groźnego mieszkańca, ale jego wielka ciekawość nigdy nie pozwalała mu bezgranicznie wierzyć w to, co tylko słyszał od innych. Marynarz ten miał też w sobie coś, co było jego wielkim skarbem i czyniło go bardzo silnym. Był to spokój. Marynarz już z daleka zobaczył górę lodową i skaczącą po niej Złość. Gdy podpłynął bliżej i Złość go zauważyła, zaczęła natychmiast krzyczeć i trząść całą górą. Marynarz nie wystraszył się jednak i spokojnie podpłynął jeszcze bliżej. Wtedy Złość rzuciła w jego kierunku bardzo ostry sopel lodu i z całej siły dmuchnęła lodowatym wiatrem, chcąc przewrócić jego statek. Marynarz i tym razem zachował spokój. Patrzył na Złość nie ze strachem i nie z gniewem, ale z zaciekawieniem i życzliwością. Dzięki temu dostrzegł, że jest ona znacznie mniejsza i słabsza od niego. I nagle wśród całego tego hałasu, który robiła, wydała mu się ona zupełnie bezradna i bezbronna. Nie chciał jednak, by Złość wyrządziła mu krzywdę, dlatego powiedział do niej pewnie i odważnie, ale też najbardziej spokojnie jak potrafił:

– Widzę cię i słyszę. Nie chcę zrobić ci krzywdy i nie chcę, żebyś ty skrzywdziła mnie. Pozwól mi podejść, bo chciałbym cię poznać i pomóc ci, jeśli zechcesz.

Złość bardzo zadziwiła się tymi słowami. Jej krzyk powoli przycichł, nogi i ręce uspokoiły się. Spojrzała na marynarza i kiwnęła głową na znak, by podszedł do niej.

– Potrzebuję twojej pomocy. – Powiedziała do niego. – Tam pod wodą są moi przyjaciele, musisz pomóc im wyjść, bo sami nie potrafią, a ja nie mam tyle siły.

Zaskoczony marynarz natychmiast wziął się do pracy i z pomocą liny wyciągnął spod wody kilka dziwnych stworzeń.

– Dziękuję ci za twoją pomoc. – Powiedziała Złość i wyjaśniła, że jej przyjaciele, to uczucia: Smutek, Frustracja, Lęk, Poczucie Zagrożenia, Zmęczenie.

– Dlaczego nikogo wcześniej nie poprosiłaś o pomoc, tylko odstraszałaś wszystkich swoim krzykiem i wyzwiskami? – Zapytał marynarz bardzo zdziwiony.

– Ale ja właśnie próbowałam im dać znać.  – Odpowiedziała Złość bezradnie. – Krzyczałam, bo chciałam, żeby mnie usłyszeli, ale oni odpływali, nie zwracając na mnie uwagi albo mi grozili i wyganiali mnie. Myślałam, że jak rzucę soplami lodu, to zrozumieją, ale to też nie pomogło. A potem już na nich wyzywałam, bo się denerwowałam, że mnie nie rozumieją.

– Ach więc to tak… – Szepnął marynarz ze współczuciem.

– Przepraszam, jeśli wyrządziłam ci krzywdę. Nie było to moim celem. Ja tylko chciałam, żeby ktoś pomógł im się wydostać.

Marynarz uścisnął Złość serdecznie i udał się w dalszą podróż. A ona w końcu mogła odpocząć razem z innymi uczuciami, swoimi przyjaciółmi. Była bardzo wdzięczna marynarzowi za jego spokój i zainteresowanie, jakie jej okazał. Gdyby nie on, nikt nigdy by się nie dowiedział, co kryło się pod lodową górą zamieszkiwaną przez Złość.

 

 

 

 

 

 

 

 

Głowa pełna pomysłów

Był sobie raz chłopiec podobny do innych chłopców. Miał ciekawskie oczy i uszy, które interesowały się wszystkim dookoła. Miał wszędobylskie nogi, którym niestraszne były wysokie płoty i ogromne kałuże. Miał też głowę, w której mieszkały różne fantastyczne pomysły. I właśnie ta głowa była bardzo uparta. Tak bardzo uparta, że gdy wpuściła do siebie jakiś jeden pomysł, to nie chciała wpuścić już żadnego innego.

Pewnego dnia z samego rana do głowy chłopca wpadł pomysł, żeby pojechać               z rodzicami do Wesołego Miasteczka. Natychmiast oznajmił ten pomysł rodzicom,     na co oni się zgodzili i powiedzieli, że pojadą zaraz po obiedzie. Z każdą chwilą pomysł ten rósł i rósł tak, że po śniadaniu zajmował już prawie całą głowę chłopca. Na żadne inne pomysły nie było już miejsca.

Niestety między drugim śniadaniem a obiadem na niebie pojawiły się ciemne chmury.   Z każdą chwilą przybywało ich coraz więcej i były coraz ciemniejsze. Gdy był już czas na obiad, z chmur zaczął padać gęsty deszcz, a silny wiatr wyginał drzewa                  na wszystkie strony. Rodzice chłopca powiedzieli, że w takim razie niestety nie będą mogli jechać do Wesołego Miasteczka. Gdy tylko chłopiec to usłyszał, bardzo się zdenerwował. Jak to?! Przecież on chciał dziś jechać! Tak miał pomysł!

Mama i tata próbowali zaproponować mu inne pomysły: wspólne gry planszowe, domowe kino z bajkami, pieczenie ciastek. Ale on nadal upierał się, że chce jechać     do Wesołego Miasteczka.

– Nie podobają ci się nasze pomysły? – Pytali rodzice, którzy byli trochę zasmuceni       a trochę zdenerwowani.

– Nie! Nie! Nie! – Upierał się chłopiec. – Już mam swój pomysł z Wesołym Miasteczkiem. Nie chcę innych pomysłów.

I bardzo rozgniewany poszedł do swojego pokoju. Z miną groźną jak u atakującego lwa chłopiec usiadł przy swoim biurku i patrzył, jak za oknem szaleją deszcz i wiatr. Ale ani deszcz ani wiatr nic sobie nie robiły z jego groźnej miny i szalały dalej na całego.         W końcu chłopiec zmęczony i znudzony tym siedzeniem zasnął z głową opartą o biurko.

Gdy tak spał, nagle ze środka jego ucha wygramoliło się coś, co przypominało maleńką żółtą chmurkę. Chmurka podeszła na brzeg biurka, spojrzała w dół i zawołała cichutko:

– Hej, chodźcie już, on śpi!

Wtedy spod biurka wygramoliły się trzy inne chmurki. Każda była w innym kolorze: niebieskim, zielonym i czerwonym. Kiedy już stanęły wszystkie obok siebie, żółta chmurka zapytała?

– To co wskakujecie?

– Wskakujemy! – Odpowiedziały pozostałe chmurki.

I wszystkie trzy podeszły do ucha chłopca, a potem wskoczyły jedna na drugą, tworząc drabinę. Zielona chmurka, która była najwyżej, próbowała teraz wejść do ucha. Niestety w tym momencie czerwona chmura kichnęła i cała drabina się posypała. Chmurki         z łoskotem pospadały z powrotem na biurko. Słysząc ten hałas, chłopiec otworzył oczy i zdziwiony patrzył na te niezwykłe stworki.

– Kim jesteście? – Zapytał.

Chmurki trochę przestraszone nie miały jednak innego wyjścia i musiały przedstawić się chłopcu.

– Jesteśmy pomysłami. – Powiedziała żółta chmurka. – Ja jestem twoim pomysłem, żeby pojechać do Wesołego Miasteczka. A to są pomysły twoich rodziców:

Wspólne granie w gry planszowe – Ukłoniła się niebieska chmurka

Domowe kino z bajkami – Ukłoniła się zielona chmurka

Pieczenie ciastek – Ukłoniła się czerwona chmurka

– Nie chciałeś ich wpuścić do swojej głowy, a bardzo chciały tam wejść i pomóc ci miło spędzić czas z rodzicami, więc próbowały się wdrapać po kryjomu. Nie wyganiaj ich proszę.

Trzy kolorowe chmurki wlepiły w chłopca proszące spojrzenia.

– Ojej, ja, ja… – Wyjąkał chłopiec zakłopotany. – Ja nie wiedziałem, przepraszam, że was nie wpuściłem, wyglądacie bardzo zabawnie.

– A więc, wpuścisz nas? – Zapytały nieśmiało?

– Jeśli nadal chcecie, to wskakujcie.

Chmurki odetchnęły z ulgą i uśmiechnęły się do niego, a potem wskoczyły przez ucho do jego głowy.

A chłopiec także się uśmiechnął się i z głową pełną pomysłów poszedł do swoich rodziców, zastanawiając się, który pomysł ma być pierwszy.