Archiwum kategorii: Radzenie sobie z tym, co trudne

Głowa pełna pomysłów

Był sobie raz chłopiec podobny do innych chłopców. Miał ciekawskie oczy i uszy, które interesowały się wszystkim dookoła. Miał wszędobylskie nogi, którym niestraszne były wysokie płoty i ogromne kałuże. Miał też głowę, w której mieszkały różne fantastyczne pomysły. I właśnie ta głowa była bardzo uparta. Tak bardzo uparta, że gdy wpuściła do siebie jakiś jeden pomysł, to nie chciała wpuścić już żadnego innego.

Pewnego dnia z samego rana do głowy chłopca wpadł pomysł, żeby pojechać               z rodzicami do Wesołego Miasteczka. Natychmiast oznajmił ten pomysł rodzicom,     na co oni się zgodzili i powiedzieli, że pojadą zaraz po obiedzie. Z każdą chwilą pomysł ten rósł i rósł tak, że po śniadaniu zajmował już prawie całą głowę chłopca. Na żadne inne pomysły nie było już miejsca.

Niestety między drugim śniadaniem a obiadem na niebie pojawiły się ciemne chmury.   Z każdą chwilą przybywało ich coraz więcej i były coraz ciemniejsze. Gdy był już czas na obiad, z chmur zaczął padać gęsty deszcz, a silny wiatr wyginał drzewa                  na wszystkie strony. Rodzice chłopca powiedzieli, że w takim razie niestety nie będą mogli jechać do Wesołego Miasteczka. Gdy tylko chłopiec to usłyszał, bardzo się zdenerwował. Jak to?! Przecież on chciał dziś jechać! Tak miał pomysł!

Mama i tata próbowali zaproponować mu inne pomysły: wspólne gry planszowe, domowe kino z bajkami, pieczenie ciastek. Ale on nadal upierał się, że chce jechać     do Wesołego Miasteczka.

– Nie podobają ci się nasze pomysły? – Pytali rodzice, którzy byli trochę zasmuceni       a trochę zdenerwowani.

– Nie! Nie! Nie! – Upierał się chłopiec. – Już mam swój pomysł z Wesołym Miasteczkiem. Nie chcę innych pomysłów.

I bardzo rozgniewany poszedł do swojego pokoju. Z miną groźną jak u atakującego lwa chłopiec usiadł przy swoim biurku i patrzył, jak za oknem szaleją deszcz i wiatr. Ale ani deszcz ani wiatr nic sobie nie robiły z jego groźnej miny i szalały dalej na całego.         W końcu chłopiec zmęczony i znudzony tym siedzeniem zasnął z głową opartą o biurko.

Gdy tak spał, nagle ze środka jego ucha wygramoliło się coś, co przypominało maleńką żółtą chmurkę. Chmurka podeszła na brzeg biurka, spojrzała w dół i zawołała cichutko:

– Hej, chodźcie już, on śpi!

Wtedy spod biurka wygramoliły się trzy inne chmurki. Każda była w innym kolorze: niebieskim, zielonym i czerwonym. Kiedy już stanęły wszystkie obok siebie, żółta chmurka zapytała?

– To co wskakujecie?

– Wskakujemy! – Odpowiedziały pozostałe chmurki.

I wszystkie trzy podeszły do ucha chłopca, a potem wskoczyły jedna na drugą, tworząc drabinę. Zielona chmurka, która była najwyżej, próbowała teraz wejść do ucha. Niestety w tym momencie czerwona chmura kichnęła i cała drabina się posypała. Chmurki         z łoskotem pospadały z powrotem na biurko. Słysząc ten hałas, chłopiec otworzył oczy i zdziwiony patrzył na te niezwykłe stworki.

– Kim jesteście? – Zapytał.

Chmurki trochę przestraszone nie miały jednak innego wyjścia i musiały przedstawić się chłopcu.

– Jesteśmy pomysłami. – Powiedziała żółta chmurka. – Ja jestem twoim pomysłem, żeby pojechać do Wesołego Miasteczka. A to są pomysły twoich rodziców:

Wspólne granie w gry planszowe – Ukłoniła się niebieska chmurka

Domowe kino z bajkami – Ukłoniła się zielona chmurka

Pieczenie ciastek – Ukłoniła się czerwona chmurka

– Nie chciałeś ich wpuścić do swojej głowy, a bardzo chciały tam wejść i pomóc ci miło spędzić czas z rodzicami, więc próbowały się wdrapać po kryjomu. Nie wyganiaj ich proszę.

Trzy kolorowe chmurki wlepiły w chłopca proszące spojrzenia.

– Ojej, ja, ja… – Wyjąkał chłopiec zakłopotany. – Ja nie wiedziałem, przepraszam, że was nie wpuściłem, wyglądacie bardzo zabawnie.

– A więc, wpuścisz nas? – Zapytały nieśmiało?

– Jeśli nadal chcecie, to wskakujcie.

Chmurki odetchnęły z ulgą i uśmiechnęły się do niego, a potem wskoczyły przez ucho do jego głowy.

A chłopiec także się uśmiechnął się i z głową pełną pomysłów poszedł do swoich rodziców, zastanawiając się, który pomysł ma być pierwszy.

Tymek, Samoś i Inaczek

Był sobie raz chłopiec o imieniu Tymek. Najbardziej lubił on wszystko to, co już dobrze znał: swoich rodziców, swój dom, swojego przyjaciela Kubę, stare trampki, które już go trochę cisnęły w palce, miodowe płatki z mlekiem na śniadanie, Panią Basię z przedszkola i drogę przez las, którą co rano jeździł z tatą… no i jeszcze najbardziej lubił pewnego stworka, który zawsze mu towarzyszył. To był taki mały, śmieszny stworek, którego wygląd, głos i nawet zapach Tymek znał już na pamięć. Gdy Tymek widział tego stworka, to czuł się bardzo dobrze i bezpiecznie. Ten stworek miał takie długie imię … zaraz zaraz, muszę sobie przypomnieć, co to za dziwne imię… Aha już wiem, ten stworek miał na imię: TAK SAMO JAK ZAWSZE. Nie przesłyszałeś się, to właśnie jego imię: TAK SAMO JAK ZAWSZE. Żeby było łatwiej, będziemy go nazywać w skrócie SAMOŚ.

Samoś towarzyszył Tymkowi już od rana w czasie śniadania, gdy Tymek jadł swoje ulubione płatki miodowe. Później jechał z nim i z tatą do przedszkola, tą samą co zwykle drogą przez las. Gdy docierali na miejsce, Samoś szybko biegł przed nimi, żeby zawołać ulubioną Panią Basię i sprawdzić, czy na pewno jest już Kuba. Gdy już to zrobił, Tymek mógł razem z nim iść do swojej najlepszej w całym przedszkolu sali. Przez cały czas Tymek starał się mieć na oku Samosia, bo przy nim czuł się bezpiecznie. Gdy zbliżał się podwieczorek, Samoś dawał znać, że już za chwilę przyjdzie mama zabrać Tymka do domu. Tymek od tego momentu czekał już gotowy do wyjścia.

Ale pewnego dnia wszystko od początku zaczęło się jakoś dziwnie. Tymek wstał rano na śniadanie. Wygodnie rozsiadł się na swoim krześle w kuchni i już chwytał za łyżkę, gdy … ojej! W misce zamiast miodowych płatków była owsianka! Rozejrzał się niepewnie dookoła i nagle zobaczył, że zamiast jego ukochanego stworka o imieniu TAK SAMO JAK ZAWSZE, na drugim krześle siedzi jakiś zupełnie inny stworek. Ten stworek chciał się przywitać z Tymkiem, ale chłopiec odrazu go wygonił przez okno (nie martw się, takie stworki nie mają kości jak ludzie, są takie bardziej gumowe, więc nic mu się nie stało, gdy wyskoczył przez okno). Tymek zaniepokoił się, że nie ma Samosia i wcale nie miał ochoty na owsiankę.

Po nieudanym śniadaniu Tymek wsiadł z tatą do auta, żeby pojechać do przedszkola. Tata powiedział, że pojadą dziś inną drogą, bo musi jeszcze wstąpić na chwilę do Pana Bartka i coś załatwić. Tymek otworzył oczy ze zdumienia. Chciał coś powiedzieć do Samosia, ale jego nie było, a na jego miejscu siedział znów ten inny stworek. Tymek uchylił szybę auta i kazał mu zmykać. Wcale go nie obchodziło, że Stworek uśmiechał się do niego i wyciągał rękę na przywitanie. Był już bardzo zaniepokojony. Przez całą drogę wiercił się niespokojnie i kopał nogami w przedni fotel, tak że aż tata zerkał na niego lekko zdenerwowany.

Ale to jeszcze nie koniec. W przedszkolu stała się rzecz dla Tymka najstraszniejsza. W korytarzu nie przywitała go ulubiona Pani Basia tylko Pani Ela, nigdzie nie widział też Kuby a zamiast Samosia … no nie … to znowu ten dziwny stworek, czego on tu chce?! Tego już Tymek nie wytrzymał. Rozpłakał się z całych sił i za nic w świecie nie chciał wejść do sali. Tata i Pani Ela patrzyli zdumieni. Stworek chciał pocieszyć Tymka i podszedł do niego, ale wtedy Tymek nakrzyczał na niego:

– Idź sobie, nie chcę cię tu, nie lubię cię!

Stworek cofnął się zasmucony i wystraszony, a Tymek uciekł do kąta. Tata podszedł do niego i mocno go przytulił. A potem cichutko rozmawiał z nim przez chwilę. Nikt nie słyszał o czym. Może Ty się domyślasz, co tata mógł powiedzieć Tymkowi? To musiało być coś bardzo ważnego i coś bardzo mądrego, bo potem Tymek zgodził się porozmawiać z tym innym stworkiem.

Stworek przedstawił się Tymkowi:

– Nazywam się INACZEJ NIŻ ZWYKLE, ale możesz na mnie mówić INACZEK. Jeszcze się nie znamy, ale bardzo chciałbym cię poznać i powoli się z tobą zaprzyjaźnić, jeśli mi na to pozwolisz.

Tymek patrzył na niego nieufnie, więc Inaczek znów się odezwał.

– Powiedziałeś, że mnie nie lubisz, ale przecież jeszcze mnie nie znasz. Jeśli dasz mi       szansę, może się okazać, że ja też jestem fajny. Będziesz mógł mnie polubić tak jak Samosia.

Tymek zauważył, że stworek jest trochę zasmucony. To pewnie przez to, że tak na niego nakrzyczał.

– Dziś nie ma Pani Basi i Kuby. – Powiedział zmartwiony Tymek.

– To może dasz szansę Pani Eli i innym kolegom? – Zapytał Inaczek. – Oni też mogą być fajni. A przecież Pani Basi i Kuby też kiedyś nie znałeś. Musiałeś dać im szansę, żeby ich poznać.

Tymek zastanowił się prze chwilę.

– No dobrze, spróbuję. – Powiedział w końcu. Potem spokojnie już pożegnał się z tatą i wszedł do sali razem z Panią Elą.

Inaczek okazał się być sympatycznym i pomocnym stworkiem. Pomógł Tymkowi poznać nowych kolegów, z którymi wcześniej chłopiec się nie bawił. Pani Ela też była miła. Tymek czuł się dobrze, mimo że nie było przy nim Samosia. Pomyślał nawet, że jutro rano spróbuje na śniadanie owsianki.

Świetliści

Są na świecie takie tajemnicze miejsca, których nie można znaleźć na żadnej mapie. Sekretne moce chronią je przed żądnymi przygód podróżnikami. Jednym z takich miejsc jest Świetlista Dolina otoczona Księżycowym Lasem. Skąd wiem o tym miejscu? To musi pozostać moją tajemnicą. Jej mieszkańcy nie chcieliby, żeby zbyt wiele osób wiedziało o ich istnieniu. A nazywają się oni Świetliści. Jest takie powiedzenie, że mowa jest srebrem a milczenie złotem. Świetliści porozumiewają się ze sobą w srebrzysto – złotym języku. Nie wypowiadają słów. Ich myśli i uczucia przybierają kształt srebrzysto – złotych smug światła, które wydobywają się z ich umysłów i wędrują po niebie, by po kilku chwilach stopić się z obłokami lub prysnąć jak bańka mydlana. My pewnie moglibyśmy o nich powiedzieć, że nie są zbyt rozmowni. Świetliści muszą naprawdę dobrze się znać, żeby porozmawiać ze sobą o czymś ważniejszym niż tylko pogoda. Był jednak wśród nich chłopiec, który różnił się od pozostałych. Można by o nim powiedzieć, że to co nosił w sercu, uwalniał zaraz na zewnątrz. Pragnął ze wszystkimi dzielić się swoimi radościami a czasami także smutkami. Lubił przekazywać innym swoje myśli, nie ważne czy byli to bliscy krewni, czy dalecy znajomi. Nie wszyscy jednak odwzajemniali jego życzliwość. Niestety znaleźli się tacy, którzy zaczęli wyśmiewać to, czym się z nimi dzielił, szeptali za jego plecami i przedrzeźniali go. Chłopiec początkowo próbował nie zwracać na to uwagi, ale z czasem te żarty i śmiech stały się dla niego nie do wytrzymania. Chłopiec postanowił, że już nigdy z nikim nie podzieli się swoimi myślami i uczuciami.

Nie było to łatwe zadanie, bo chłopiec był bardzo wrażliwy. Z zaciekawieniem patrzył na świat wokół niego, a w jego głowie wciąż kłębiły się myśli i uczucia, którymi chciałby podzielić się z innymi. Ale od tej pory zamknął się w sobie. Rozmawiał o pogodzie, o wczorajszym obiedzie, jednak nikomu nie pokazywał tego, co dla niego było naprawdę ważne. Inni Świetliści zauważyli tą zmianę. Jego bliscy martwili się i bezskutecznie próbowali dowiedzieć, się, co się z nim dzieje. Żałowali teraz, że nie rozmawiali z nim chętniej. Ci, którzy go wyśmiewali  najpierw byli trochę zdziwieni, a później zupełnie o tym zapomnieli.

Mijały dni i tygodnie. W głowie chłopca było coraz więcej skrywanych myśli  i uczuć i coraz trudniej było mu utrzymać je w środku. Czuł, że musi coś z tym zrobić, musi jakoś się ich pozbyć.

Pewnej nocy, gdy wszyscy spali, poszedł do Księżycowego Lasu. Szedł przed siebie, potykając się w ciemności o wystające korzenie drzew. W końcu dotarł do samego serca Lasu  –  do Królewskiego Dębu. Był to największy dąb w całym lesie. Chłopiec spojrzał w górę na drzewo. Jasny księżyc oświetlał srebrzystym blaskiem jego rozłożystą koronę. Chłopiec westchnął głęboko, rozłożył ręce i objął nimi szeroki pień drzewa. Zamknął oczy i zastygł w bezruchu. Po chwili z jego głowy wydobyła się wąska smuga światła, oplatając drzewo dookoła. Z początku nieśmiało, później coraz żwawiej, szybciej zaczęła przybierać kształty, tworząc najpierw pojedyncze obrazy, a potem całe sceny. Były to wszystkie radości, smutki, lęki i złość, które przez wiele dni chłopiec nosił zamknięte w swojej głowie i sercu. Smuga światła wiła się przez chwilę wokół drzewa, schodząc w dół, po czym zniknęła pod ziemią.

Chłopiec jeszcze przez chwilę stał przytulony do drzewa. Czuł się teraz taki lekki i swobodny, jakby pozbył się wielkiego ciężaru. Teraz już wiedział, że nie musi z nikim rozmawiać, z nikim dzielić smutków i radości. Wystarczy, że przyjdzie tu i wszystko z siebie wyrzuci. I tak było. Chłopiec nadal skrywał przed innymi Świetlistymi swoje myśli i uczucia. A gdy było mu już naprawdę ciężko wytrzymać z ogromnym ciężarem, jaki uzbierał się w jego sercu i głowie, szedł do lasu i wyrzucał wszystko pod Królewski Dąb.

Nie zauważył, że las zaczął się zmieniać. Powoli stawał się coraz bardziej ponury i nieprzyjemny. W końcu dostrzegli to Świetliści, nie wiedzieli jednak, dlaczego las tak się zmienił. Było w nim teraz ciemno, ponuro, nieprzyjemnie. Przestali więc przychodzić tutaj i chłopiec był teraz jedyną osobą, która wędrowała jego ścieżkami. W końcu także on to zauważył. Bardzo się tym zmartwił, bo las był wcześniej pięknym i spokojnym miejscem. To zmartwienie oczywiście stało się dla niego kolejnym ciężarem, którego musiał się pozbyć. Udał się więc pod Królewski Dąb i jak zwykle zaczął wyrzucać swoje myśli i uczucia. Gdy ostatnia smuga światła przedstawiająca jego zmartwienia i troski zniknęła zupełnie pod ziemią, chłopiec otworzył oczy i uważnie rozejrzał się dookoła. Z wielkim zdumieniem i niepokojem zauważył, że w miejscu, gdzie zniknęła, wyrosła kolczasta łodyga i zaczęła szybo się rozrastać. Jakieś lepiące pnącza zaczęły oplatać się wokół jego nóg, próbując wciągnąć go pod ziemię.

Chłopiec próbował wyrwać się, ale  były zbyt silne. W końcu przewrócił się i stracił przytomność. Obudziło go jakieś jasne, ciepłe światło. Powoli otworzył oczy i zobaczył nad sobą małe stworzonko przypominające motyla.

– Kim jesteś? – Zapytał chłopiec, choć oczywiście nie użył do tego słów tak jak my. Jego rozmowa ze stworzonkiem odbywała się za pomocą obrazów malowanych światłem. My byśmy jej nie zrozumieli, bo nie znamy języka Świetlistych, ale oni rozumieli się nawzajem doskonale.

– Jestem twoją radosną myślą. – Odpowiedziało stworzonko. – Tylko mi udało się wydostać spod ziemi i zatrzymać na chwilę w tej pięknej postaci. Ale niedługo ja także zgasnę tak jak wszystkie inne twoje radosne myśli. My możemy przetrwać tylko wtedy, gdy się nami z kimś podzielisz. Inaczej szybko tracimy swoją moc.

– Nie wiedziałem o tym. Te kolce i te paskudne rośliny to też moja sprawka prawda?

– No cóż … tak, niestety. Radość z nikim nie dzielona szybko rozpływa się pod ziemią bez śladu. Ale te nieprzyjemne myśli i uczucia są znacznie silniejsze niż my, a gdy próbujesz je ukryć, to tylko się powiększają. Smutek przybiera postać gęstej mgły, która zasłania słońce. Złość przebija się przez ziemię i tworzy kolczaste krzewy, które mogą zranić, a strach zamienia się w lepiące pnącza, które wciągają pod ziemię.

Chłopiec posmutniał, słuchając tego.

– Ale ja nie mogę się z nikim podzielić tymi uczuciami. Wszyscy mnie wyśmiewają.

– To nieprawda. – Odpowiedział motyl. – Było kilka takich osób, ale przecież jest też wiele takich, które cię wysłucha i zrozumie. Z nimi możesz się podzielić tym co najważniejsze dla ciebie. Z innymi możesz rozmawiać o mało ważnych sprawach.

Stworzonko zaczynało już powoli blednąć i rozpływać się w powietrzu.

– Zaczekaj, nie odchodź jeszcze. – Zawołało chłopiec.

– To nie ode mnie zależy. – Zdążyło jeszcze powiedzieć, po czym zniknęło zupełnie.

Nie chcę, żeby wszystkie moje radości zniknęły bez śladu. I nie chcę, żeby Księżycowy Las już na zawsze został taki ponury. – Pomyślał chłopiec i ruszył przed siebie, odważnie przedzierając się przez kolce i lepiące pnącza. Gdy wrócił do Świetlistej Doliny, udał się prosto do swojego domu i swoich bliskich. Bardzo się oni ucieszyli na jego widok, bo martwili się, że gdzieś zaginął. Chłopiec poczuł znów wielki ciężar w całym swoim ciele, swojej głowie i sercu. Nieśmiało pozwolił jednej małej myśli uwolnić się z jego głowy i przybrać jasny kształt, który inni mogli zobaczyć. Świetliści, widząc ten obraz, ucieszyli się bardzo, bo była to ważna i szczera myśl. Przysunęli się bliżej niego. Na ich twarzach pojawiły się uśmiechy. Nie złośliwe czy kpiące, ale życzliwe i szczere. Chłopiec uwolnił więc drugą myśl, a potem trzecią i czwartą, aż w końcu popłynęły one swobodnie, tworząc całe sceny. Świetliści przyglądali się im z zaciekawieniem i odpowiadali, także uwalniając swoje myśli i uczucia. Chłopiec poczuł, że cały ciężar powoli go opuszcza.

Zrozumiał ważną rzecz. Są takie osoby, z którymi może bezpiecznie podzielić  się wszystkimi swoimi radościami i zmartwieniami. W towarzystwie innych może te ważne sprawy zachować dla siebie. Nie musi wyrzucać wszystkiego ze swojej głowy i serca na zewnątrz, ale też nie musi wszystkiego chować i ukrywać. Zawsze może zdecydować, czy z jakąś osobą podzielić się tym, co dla niego ważne, czy zachować to dla siebie.

Również Księżycowy Las powoli wrócił do swojej dawnej natury. Chłopiec nadal przychodził pod Królewski Dąb, ale nie wyrzucał już tam swoich myśli. Dzielił je z tymi, którym ufał i wiedział, że go wysłuchają.

 

 

Zając Marcel

Wszystkie zwierzęta w lesie wiedziały, że zając Marcel jest we wszystkim najlepszy. Sowa Ludmiła wiedziała, że jest mądrzejszy od niej i więcej wie. Lis Leopold wiedział, że Marcel jest od niego sprytniejszy i potrafi rozwiązać każdą, nawet najtrudniejszą zagadkę. Królik Bartek wiedział, że Marcel jest od niego szybszy. Wiewiórka Tosia wiedziała, że Marcel ma lepszy wzrok i węch, i zawsze znajduje więcej smakołyków na zimowe zapasy. Po prostu wszystkie zwierzęta w lesie wiedziały, że w żadnej dziedzinie nie mogą się równać z Marcelem. Czasem przychodziły do niego po pomoc lub radę, choć było im przykro, że nie są tak zdolne jak on. Sowa Ludmiła wstydziła się, że Marcel wie więcej od niej, lis Leopold głupio się czuł, gdy nie potrafił rozwiązać zagadki, z którą Marcel świetnie sobie poradził. Królik Bartek był smutny, gdy zawsze w wyścigach przegrywał z Marcelem, a wiewiórka Tosia martwiła się, że nie potrafi zebrać na zimę takich dużych zapasów jak on. Zając Marcel był z siebie bardzo dumny i nie wyobrażał sobie, żeby kiedykolwiek mogło być inaczej. Przyzwyczaił się do tego, że to on jest we wszystkim najlepszy. Gdy zwierzęta przychodziły do niego, zapytać, co oznacza jakieś słowo albo jak się pisze jakiś wyraz, Marcel natychmiast odpowiadał.

Zwierzęta nie wiedziały jednak, jak wiele wysiłku kosztuje Marcela, żeby być najlepszym.  Zdarzało się, że przez chwilę nie mógł on sobie przypomnieć odpowiedzi na jakieś pytanie. Bardzo się wtedy denerwował i martwił, że sowa okaże się mądrzejsza od niego. Myślał więc tak długo i tak mocno, że czasem już bolała go od tego głowa. Marcel martwił się też, gdy dużo czasu zajmowało mu rozwiązanie zagadki. Nie chciał, żeby lis był sprytniejszy od niego. Czasem nawet nie jadł obiadu, tylko siedział i przypominał sobie różne ważne informacje, żeby nie wyleciały mu z głowy. Gdy ścigał się z królikiem i zdarzało się, że królik już tuż tuż go dogania, wytężał wszystkie siły, żeby tylko nie dać się wyścignąć. Później strasznie bolały go łapki, ale nikomu o tym nie mówił. Jeśli Marcel widział, że ma tyle samo smakołyków co wiewiórka, szukał cały dzień i całą noc, żeby znaleźć ich więcej. Wszystko to było bardzo męczące, Marcel cały czas wytężał wszystkie swoje siły, żeby być najlepszym. Czasami po całym pracowitym dniu nie miał już na nic ochoty. Tego zwierzęta nie wiedziały… Marcel zawsze wydawał im się szczęśliwy i pełen energii.

Pewnego dnia, gdy Marcel ścigał się z królikiem Bartkiem był już bardzo zmęczony i nie zauważył wystającego z ziemi korzenia. Potknął się i z wielką siłą uderzył w gruby, potężny pień drzewa. Drzewo zakołysało gałęziami i na głowę Marcela spadło olbrzymie, twarde jabłko, pozostawiając na jego czole dorodnego guza. Marcel leżał chwilę nieruchomo z zamkniętymi oczami. Bartek podbiegł do niego szybko.

–          Marcelu, Marcelu! Wszystko w porządku? – Zapytał Bartek przestraszony.

Zając Marcel powoli otworzył oczy i rozejrzał się dookoła. Głowa bardzo go bolała.

–          Tak Bartku, w porządku, tylko tak jakoś dziwnie się czuję. Nie pamiętam, co się stało.

Królik wezwał na pomoc pozostałe zwierzęta. Sowa poradziła, żeby zaparzyć ziół, które pomogłyby Marcelowi odzyskać siły, zapomniała jednak, jak nazywają się te zioła.

–          Marcelu chodzi mi o tą roślinę z różowymi liśćmi, które pachną tak słodko, jak ona się nazywa? – Zapytała sowa.

Marcel myślał i myślał, ale nie potrafił przypomnieć sobie właściwej odpowiedzi. Bardzo się tym zaniepokoił.

–          Czy to znaczy, że już nie jestem najmądrzejszy? – Pytał wszystkich dookoła.

–          Nie martw się Marcelu. – Powiedziała sowa. – Jesteś bardzo mądry, ale przecież nie musisz wiedzieć wszystkiego. Chodź ze mną do mojej biblioteki, razem poszukamy w książkach właściwej odpowiedzi.

Po krótkich poszukiwaniach Marcel i sowa Ludmiła znaleźli w jednej z książek to, czego szukali.

– Widzisz, wcale nie trzeba wszystkiego pamiętać. – Powiedziała sowa i uśmiechnęła się życzliwie do Marcela. – Ważne, żeby wiedzieć, gdzie szukać informacji.

Sowa bardzo się cieszyła, że tym razem to ona mogła pomóc swojemu znajomemu.

Następnego dnia lis Leopold  przyszedł do Marcela z zagadką, której nie potrafił rozwiązać. Marcel długo główkował, ale nie potrafił znaleźć właściwego rozwiązania. Bardzo się zawstydził z tego powodu. Na szczęście lis pocieszył go.

–          Nie martw się Marcelu, przecież nie zawsze musimy wszystko wiedzieć. Może razem spróbujemy rozwiązać tą zagadkę?

Rzeczywiście wspólnymi siłami Marcel i Leopold rozwiązali łamigłówkę, choć zajęło im to trochę czasu. Lis był bardzo dumny i zadowolony, że udało im się to zrobić.

Zbliżała się zima i wszystkie zwierzęta gromadziły różne zapasy. Marcel przez swój wypadek nie miał głowy do szukania smakołyków. Wiewiórka Tosia, przechodząc obok jego domu, zauważyła, że niewiele ich zgromadził.

–          Marcelu, może w tym roku podzielę się z tobą swoimi zapasami na zimę? – Zapytała wiewiórka. – Mam ich całkiem sporo. A w przyszłym roku,  jeśli uzbierasz więcej, to wtedy ty podzielisz się ze mną.

Marcel poczuł się zawstydzony tą sytuacją, choć z drugiej strony wydało mu się przyjemne, że ktoś się o niego troszczy.

Marcel nie był już najlepszy we wszystkim. Na początku bardzo się tego wstydził i martwił się, co będą o nim myśleć inni. Ale poczuł się lepiej, widząc że przyjaciele wcale się z niego nie śmieją i bardzo chcą mu pomóc. Wydawało mu się, że lubią go nawet bardziej niż kiedyś. I rzeczywiście zwierzęta czuły się teraz lepiej w towarzystwie Marcela i nie wstydziły się przychodzić do niego po pomoc, bo same również mu pomagały. Były też bardzo dumne i szczęśliwe, że czasami każde z nich odnosi sukcesy.

Gdy Marcel odzyskał siły, razem z królikiem postanowili się ścigać. Okazało się, że w wyścigach Marcel nadal jest bardzo dobry, choć już nie zawsze wygrywa. Nauczył się gratulować wygranej królikowi i cieszyć razem z nim. Choć było to dla niego trudne, nauczył się prosić o pomoc sowę i lisa, gdy czegoś nie wiedział. Był też bardzo wdzięczny wiewiórce, że podzieliła się z nim swoimi zapasami. Potrzebował trochę czasu, żeby przyzwyczaić się do tej nowej sytuacji, ale czuł się teraz o wiele lepiej, bo nie musiał już tak bardzo się męczyć, żeby być najlepszym. Zrozumiał, że ważniejsze jest, żeby być szczęśliwym i mieć wokół siebie przyjaciół.