Na środku wielkiego oceanu leżała wyspa elfów, a wokół tej
wyspy rozsiane były jeszcze inne maleńkie wysepki. Elfami
opiekowała się ich mądra Królowa. Elfy lubiły razem bawić się, pracować i
odpoczywać. Ale każdy z nich bardzo chciał być we wszystkim zawsze pierwszy,
najlepszy, najważniejszy. Gdy grały w jakąś grę lub wykonywały razem jakieś
zadanie, krzyczały głośno jeden przez drugiego:
– Ja, ja będę pierwszy, ja to zrobię najlepiej!
A każdy krzyczał tak głośno, że żaden z nich nie słyszał, co
krzyczą inni. Za to wszystkie ich krzyki słyszała Królowa. Elfy często pisały
do niej listy z prośbami, a każda z tych próśb brzmiała podobnie:
– Królowo, proszę cię, pozwól mi być najlepszym,
najważniejszym z elfów.
Królowa, która bardzo kochała swoje elfy, zastanawiała się,
co zrobić, by każdy z nich mógł dostać to, czego potrzebuje.
W końcu wpadła na pewien pomysł.
Gdy elfy już spały, wezwała na pomoc motyle i poprosiła je,
by przeniosły każdego elfa osobno na jedną z wysp tak, by każdy z nich miał
swoją własną wyspę, na której będzie zawsze pierwszy i najlepszy. Gdy rano elfy
obudziły się, były bardzo zdziwione. Każdy znalazł jednak liścik od Królowej:
„Drogi Elfie. Twoje pragnienie zostało spełnione. Oto twoja
własna wyspa, na której już zawsze możesz być pierwszy, najlepszy i
najważniejszy”.
Elfy jednak nie cieszyły się z tego. Przecież lubiły być
razem z innymi elfami, a teraz czują się samotne i nieszczęśliwe.
Królowa też była zdziwiona, że jej pomysł im się nie
spodobał. Przez cały dzień krążyła nad wysepkami i rozmawiała z elfami.
– Dlaczego nas rozdzieliłaś? – Pytały elfy.
– Przecież każdy z was pragnie być pierwszy, najlepszy,
najważniejszy. Nie mogę spełnić pragnień was wszystkich, gdy jesteście razem. –
Odpowiedziała królowa.
Niektóre elfy zamyśliły się i mówiły cichutko same do siebie.
– Ja lubię być pierwszy i najlepszy ale inni też to lubią.
Królowa widziała, że elfy nie są szczęśliwe więc znów wezwała
na pomoc motyle i w nocy przysłała każdemu elfowi łódkę i liścik.
„Drogi elfie. Twoje pragnienia są bardzo ważne, tak samo jak
pragnienia innych elfów. Jednak nie zawsze mogą być wszystkie od razu
spełnione. Kiedy będziesz gotowy to zaakceptować i być z innymi na wyspie,
wsiądź do łódki i wracaj. Jeśli jeszcze nie jesteś na to gotowy, możesz zostać
na swojej wyspie tak długo jak potrzebujesz, a ja będę cię odwiedzać. Pozdrawiam,
Królowa”.
Kilkoro elfów natychmiast wsiadło do swoich łódek i popłynęło
na wyspę.
Byli też tacy, którzy trochę się zastanawiali, ale w końcu
też wrócili. Kilkoro zdecydowało, że jeszcze trochę pobędą na swojej wysepce i
może wrócą później.
Elfy, które wróciły już na wyspę, nadal bardzo chciały być
pierwsze, najlepsze, najważniejsze. Wiedziały jednak, że inni też tego
potrzebują. Starały się więc szanować nawzajem siebie i swoje pragnienia.
W pewnym parku rosło drzewo wśród wielu innych podobnych do niego drzew. Jego gałęzie porastały liście, które, jak to zwykle bywa, nieśmiało pojawiały się wiosną, mocno zieleniły latem, by jesienią przybrać czerwono-złote suknie i wraz z wiatrem sfrunąć na ziemię w wesołym tańcu. Liście nie wiedziały, co czeka je na dole, gdyż nigdy żaden z nich nie wrócił już w tej postaci na drzewo. Mimo to w jakiś trudny dla nich do zrozumienia sposób, czuły, że nadal będą częścią przyrody. Liście akceptowały, że taki jest bieg natury. Lecz pewnej wiosny na jednej z gałęzi drzewa, wśród wielu podobnych liści, wyrósł jeden, który swym zachowaniem różnił się od innych. Był on bardzo niespokojnym liściem. Podczas gdy wszystkie liście wsłuchiwały się w pieśń wiatru i pozwalały mu kołysać się delikatnie w rytm jego melodii, on z całych sił trzymał się sztywno, próbując kontrolować wietrzne podmuchy. O nie, nie będziesz mną rządzić, ja zdecyduję, jak mam się ruszać – Mówił sobie liść. Lubił on mieć wszystko pod kontrolą, czuł się wtedy bezpiecznie. Dlatego im bliżej było do jesieni, tym bardziej stawał się niespokojny. Spoglądał wciąż w dół, w stronę ziemi, próbując dostrzec, co tam jest. Jednak jego wzrok nie sięgał zbyt daleko. Ten niepokój rósł z każdym dniem. A im krócej słońce gościło na horyzoncie, tym bardziej w jego umyśle kiełkowała pewna myśl. Myśl, która stała się teraz jego najważniejszym celem: Nie pozwolę ci wietrze strącić mnie z drzewa. Zostanę na drzewie i nie będziesz mną rządzić. Liść tak bardzo skupił się na tej myśli, że każdy najdelikatniejszy nawet podmuch wiatru odczytywał jako zaczepkę. Z całych sił napinał wtedy swoje nerwy i trzymał się gałęzi. Kosztowało go to sporo wysiłku. Gdy w końcu przyszła jesień był już bardzo zmęczony. Nie zamierzał jednak odpuścić. Inne liście stopniowo jeden po drugim pozwalały, by wiatr uniósł je ku ziemi. Na drzewie było ich każdego dnia coraz mniej. Aż w końcu pozostał on jeden. Złość, którą czuł, wcześniej dodawała mu siły, ale teraz miał już tej siły coraz mniej. I tak naprawdę to się bał. Bał się tego, co będzie, co nieznane i niepewne. Bał się też, że jeśli odpuści, to będzie musiał sam przed sobą przyznać, że jest słaby. Wiatr również nie przestawał. Z zaciekawieniem przyglądał się temu jednemu listkowi, który pozostał jeszcze na drzewie i szeptał:
Hej, jesteś już taki zmęczony. To, że wieję jest dla ciebie trudne, wiem. Ja nie robię tego złośliwie. Po prostu jestem wiatrem i wieję.
Liść coraz bardziej dostrzegał, że jego działania są bez sensu i przynoszą mu więcej szkody niż pożytku.
Czy naprawdę musi być tak, jak chcę? Jestem już taki zmęczony, nie mam już siły… Powiedział w końcu liść. Rozluźnił swoje spięte wcześniej nerwy i zamknął oczy. Wziął głęboki oddech i…
Puścił gałąź. Pozwolił, by wiatr niósł go swobodnie. Czuł, że złość i zmęczenie powoli ustępują miejsca przyjemnemu uczuciu spokoju. W końcu zrozumiał, co to znaczy, czuć się lekkim jak liść na wietrze. To uczucie bardzo mu się podobało. Otworzył oczy i z dystansem obserwował swój lot. Nie starał się przejąć nad nim kontroli. Powoli opadł na ziemię. Nie udało mu się osiągnąć celu, który sobie wymyślił. Nie czuł się jednak przez to słaby. Wręcz przeciwnie, czuł, że postąpił mądrze i że ma teraz dużo więcej energii niż wcześniej, gdyż nie tracił jej na coś, co nie miało sensu.
O czym warto porozmawiać z dziećmi po przeczytaniu bajki oraz pomocne zabawy
Czy było kiedyś tak, że czegoś bardzo chciałeś (np. coś mieć, żeby coś się stało lub też coś się nie wydarzyło), myślałeś o tym wciąż i robiłeś wszystko, żeby to osiągnąć, a to się nie spełniało? Jak się wtedy czułeś?
Czy zauważyłeś, że być może twoje działania przynoszą więcej szkody niż pożytku (np. zaczynasz kłócić się z innymi, czujesz się zmęczony)?
Jak myślisz, co by się stało, gdybyś wtedy odpuścił?
Zabawa w spadające liście
W sezonie możemy użyć prawdziwych liści, poza sezonem mogą je zastąpić liście z papieru lub np. skrawki materiału.
Za chwilę podrzucimy nasze liście wysoko w górę. Naszym zadaniem będzie za wszelką cenę utrzymać je w powietrzu. Musimy dmuchać z całych sił, tak by liści nie spadły na ziemię.
Gdy już się zmęczymy, przerywamy zabawę i rozmawiamy o tym, jak się czuliśmy. Jaki wpływ miał na nas tak postawiony cel: “musimy za wszelką cenę”?
Teraz ponownie będziemy próbowali utrzymać liście w powietrzu, ale tym razem nie zakładamy, że musimy to zrobić. Kiedy poczujemy zmęczenie, pozwolimy liściom opaść i wraz z nimi kładziemy się na podłodze, rozluźniamy ciało, odpoczywamy. Jak teraz się czujemy?
Pewnej grudniowej nocy, pod jedną z gwiazd szczególnie tej nocy widocznego Gwiazdozbioru Żyrafy, w małym i spokojnym miasteczku przyszła na świat dziewczynka. Miała kasztanowe włosy jak jej mama i zielone oczy jak jej tata. I miała jeszcze coś, czego nie mieli ani mama, ani tata. Jej skórę pokrywały delikatne plamki o lekko brązowym odcieniu – zupełnie jak u żyrafy. I gdy pierwszy raz ujrzeli ją na świecie pokochali jej kasztanowe włosy, zielone oczy i brązowe plamki. Te plamki trochę ich zmartwiły a trochę zastanawiały – skąd się wzięły? Pan doktor, który czuwał nad dziewczynką, gdy przyszła na świat, też jeszcze nie wiedział, skąd wzięły się plamki. Powiedział, że są one częścią dziewczynki i tyle. A później, gdy tata spojrzał w niebo i zobaczył jasno świecący Gwiazdozbiór Żyrafy, zrozumiał, że ta mała dziewczynka będzie dla nich kimś wyjątkowym.
Przywitała świat donośnym krzykiem, a potem ukojona czułym kołysaniem zasnęła w ramionach swojej mamy. Mama i tata kochali ją najmocniej na świecie i towarzyszyli jej w każdym ważnym momencie życia.
Nazwali ją Basia. Tak więc Basia rosła bardzo prędko. Rosły jej ręce, nogi, rosły także brązowe plamki na ciele. Gdy tylko Basia nauczyła się chodzić, to od razu zaczęła też skakać, Bardzo to lubiła, skakała po wszystkim, co się dało: po łóżku, po krzesłach, po trawie, po brzuchu taty, gdy leżał na kanapie. Aż w końcu tata kupił dla niej małą trampolinę i postawił ją w ogródku. I na niej też Basia skakała. Naprawdę wysoko. Basia lubiła też obserwować wieczorem niebo. Tata opowiadał jej o gwiazdach i planetach. Opowiedział też o szczególnie dla nich ważnym Gwiazdozbiorze Żyrafy.
Mała Basia nie tylko rosła ale też stawała się coraz mądrzejsza i bystrzejsza. I już wkrótce zaciekawiła się tym, że wśród wszystkich znanych jej osób tylko ona jedna ma na rączkach, nóżkach i brzuszku plamki – zupełnie tak jak ta żyrafa, co ma cały gwiazdozbiór.
– Mamo, czy w naszej rodzinie jest jakaś żyrafa? – Zapytała raz Basia swoją mamę.
– Nie kochanie, nie ma. A chciałabyś, żeby była? – Odpowiedziała mama z uśmiechem, pod którym kryło się zmartwienie.
Tak, mama zmartwiła się, że Basia może źle się czuć ze swoimi plamkami.
Ale Basia nie czuła się źle. Czuła, że mama i tata i wszyscy najbliżsi, których miała, kochali ją calutką od stóp aż po czubek głowy, a przecież po drodze są też plamki. Basia była po prostu ciekawa.
Razem z Basią rosły też inne dzieci, które znała i te, które dopiero poznawała. I te dzieci coraz częściej przyglądały jej się uważnie. Niektóre, gdy już się przyjrzały i znudziły tym przyglądaniem, to bawiły się dalej w najlepsze. Inne pytały, czemu ma takie plamki. A jeszcze inne pokazywały ją sobie palcami i chichotały.
Basia zaczęła czuć się nieswojo. A już najbardziej nieswojo poczuła się, gdy któregoś dnia jakiś chłopiec powiedział do niej:
– Dziwne te twoje plamy. Czemu ty je wszędzie masz? Nie możesz ich zmyć?
Dziewczynka poczuła, jak nagle robi jej się gorąco. Skurczyła się w sobie i spuściła wzrok. I tym razem po powrocie do domu zapytała mamę już bardziej stanowczo i ze złością w głosie:
– Mamo, dlaczego ja mam takie plamki, a nikt inny ich nie ma?
Mama odpowiedziała jej to, co mówiła już wcześniej:
– Nie wiem dlaczego. Gdy się urodziłaś, one były już z tobą.
– Mamo ja ich nie chcę, czy one kiedyś znikną? Przez te plamy jestem dziwna.
– Słyszę, że czujesz się z nimi źle. Nie wiem, czy one znikną. Ja nie mogę tego sprawić. Mogę za to być przy tobie wtedy, gdy poczujesz się smutna.
Mama przytuliła mocno Basię i zobaczyła, jak rozluźniają się jej dłonie, które wcześniej trzymała zaciśnięte w pięści. A po chwili zapytała jeszcze:
– Czy mogę zdradzić ci pewien ważny sekret?
Dziewczynka z mokrymi od łez oczami, ale bardzo zaciekawiona, kiwnęła głową.
– Rzeczy są takie jakie są. Nie są ani ładne, ani brzydkie, nie są zwyczajne ani dziwne. One po prostu są. Ale musimy nauczyć się patrzeć, żeby je naprawdę zobaczyć… a nie tylko widzieć je tak, jak sobie wymyśliliśmy, że wyglądają. To czasami jest bardzo trudne.
Basia próbowała zrozumieć, o co chodzi mamie, a mama dodała jeszcze:
– Ty jesteś Basią. Masz kasztanowe włosy, zielone oczy i brązowe plamki na ciele. Jeśli ktoś będzie umiał patrzeć, zobaczy taką właśnie Basię, z którą będzie mógł się zaprzyjaźnić.
Teraz Basia już zrozumiała i jeszcze mocniej przytuliła mamę.
Jakiś czas później Basia bawiła się na dworze, gdy podeszła do niej dziewczynka i zaczęła jej się przyglądać zdziwiona. A po chwili powiedziała:
– Ej, co ty masz na rękach?
Basia poczuła, że serduszko tak nieprzyjemnie szybko jej bije. Wzięła wtedy głęboki oddech, zebrała całą siłę, jaką miała w sobie i powiedziała:
– Jestem Basia. Mam takie plamy i już. Jeśli chcesz, możesz się ze mną zaprzyjaźnić. Możemy poskakać razem na trampolinie, jestem w tym naprawdę świetna. Mogę też opowiedzieć ci o gwiazdach i planetach, bo dużo wiem na ten temat. Chcesz?
Dziewczynka otworzyła szeroko oczy i zaniemówiła na chwilę zaskoczona. Potem uśmiechnęła się do Basi i odpowiedziała:
– Jestem Alicja. O planetach to ja za bardzo nic nie wiem, ale założę się, że na trampolinie cię pokonam.
No więc poszły sprawdzić, kto rzeczywiście wyżej skacze. I bardzo dobrze się bawiły. Tak dobrze, że zapomniały już, że miały to sprawdzić. A później Basia na prawdę opowiedziała Alicji o kosmosie, gwiazdach i gwiazdozbiorze żyrafy.
Ale nie zawsze było tak łatwo. Czasem zdarzało się, że jakiś chłopiec albo dziewczynka nie chcieli słuchać jej przyjaznych słów i śmiali się z niej lub mówili coś przykrego. Wtedy Basia wiedziała, że oni nie potrafią jeszcze patrzeć tak, żeby widzieć coś na prawdę (tak jak wyjaśniała jej mama). I chociaż nadal było jej z tym trudno i nieprzyjemnie, to wiedziała, że nie na wszystko można od razu znaleźć rozwiązanie. Przypominała sobie wtedy, że jest Basią, która lubi skakać i wie dużo o gwiazdach, a jeśli ktoś mówi, że jest “dziwna”, to znaczy, że on tak mówi, a nie że Basia taka właśnie jest. A gdy mimo to było jej czasem bardzo źle, bo wyczerpała już wszystkie swoje siły, to szła do kogoś, kto naprawdę umiał patrzeć, np. do mamy i taty. Śmiali się wtedy i bawili albo po prostu w milczeniu gapili na gwiazdy. I to było dla niej naprawdę pomocne.
Pewnego wiosennego dnia w wiosce Indian z plemienia Dudum wszystkie dzieci bawiły się radośnie, tańcząc i śpiewając. Ich rodzice pracowali w tym czasie przy odbudowie mostu zniszczonego przez rzekę. Tylko jeden z chłopców nie bawił się z pozostałymi dziećmi. Stał samotnie z boku, rozglądając się dookoła, a po jego twarzy leciały łzy. Od czasu do czasu ktoś z rówieśników podchodził do niego, żeby zaprosić go do wspólnej zabawy, jednak on trzymał się z boku i wciąż płakał. W końcu dzieci przestały zwracać na niego uwagę. Wiedziały, że chłopiec czeka, aż jego rodzice skończą pracę przy zepsutym moście i zabiorą go do domu.
Ten mały Indianin często płakał też z innych powodów. Gdy czegoś nie potrafił, gdy ktoś odezwał się do niego gniewnym głosem, gdy musiał zrobić coś, czego nie lubi… Wtedy robił się smutny i płakał. Jego uczucia i zmartwienia sprawiały czasem, że nie mógł się poruszyć, zaczynał boleć go brzuch, a nawet zdarzało się, że wymiotował.
Z tego powodu małemu Indianinowi nadano imię Zmartwiona Głowa, i tak też wszyscy na niego wołali.
Jego koledzy i koleżanki chciały mu jakoś pomóc. Próbowały go pocieszać, rozśmieszać, zapraszały do zabawy. I choć bardzo go lubiły, to miały czasem już tego dość, bo Zmartwiona Głowa zamiast bawić się z nimi, cały czas myślał o swoim domu. Gdy grali w zagadki, nie potrafił odgadnąć nawet tych najprostszych, przez co jego drużyna przegrywała. Gdy budowali tajny szałas w lesie, Zmartwiona Głowa zamiast szukać razem z nimi najlepszych gałęzi, płakał i myślał tylko o tym, kiedy już wróci do domu. Dzieci czuły się bezradne i zmęczone jego płaczem, więc czasami odsuwały się od niego.
Pewnego dnia Zmartwiona Głowa wybrał się z resztą plemienia na poszukiwania rzadkiej i cennej leczniczej rośliny. Szli przez zupełnie nieznane sobie dotąd tereny. W pewnym momencie mały Indianin zauważył, że jest sam, w pobliżu nie było nikogo z plemienia. Krzyczał głośno Hop hop. Ale nikt mu nie odpowiadał.
Jego serce zaczęło bić szybko, brzuch zacisnął się jak pętla, ręce i nogi zaczęły dygotać. W głowie pojawiły się myśli: O nie, co teraz będzie, już nigdy ich nie odnajdę, zostanę na zawsze sam.
Wtedy chłopiec zobaczył przed sobą potężne drzewo. Była to bardzo stara sosna. Indianie z plemienia Dudum zawsze bardzo szanowali drzewa i chętnie siadali przy nich, by porozmawiać z Matką Naturą wtedy, gdy potrzebowali jej pomocy lub rady. Zmartwiona Głowa również podszedł teraz do starej sosny i usiadł przy niej.
– Matko Naturo… – Powiedział nieśmiało. – Pomóż mi proszę, bo z tego strachu cały się trzęsę i sam na pewno sobie nie poradzę.
Poczciwa sosna zakołysała leciutko swoimi gałęziami.
– Nie musisz radzić sobie sam – Odpowiedziała Matka Natura. – Masz przecież przy sobie swojego najlepszego przyjaciela, który jest z tobą zawsze i wszędzie, gdziekolwiek jesteś i cokolwiek robisz. On ci pomoże.
Mały Indianin rozejrzał się dookoła zdziwiony.
– Nie szukaj go na zewnątrz, poszukaj go w sobie. – Powiedziała Matka Natura. – Ten przyjaciel to twój oddech. On pomoże ci, gdy się martwisz, czujesz lęk lub gniew. Nie musisz walczyć z tymi uczuciami. Możesz je zaakceptować, a gdy są bardzo silne, oddech pomoże ci i będzie z tobą, aż one osłabną i odpłyną powoli z twojego ciała.
Chłopca bardzo zdziwiły te słowa, lecz słuchał dalej.
– Spróbuj go teraz odnaleźć i skup na nim całą swoją uwagę.
Chłopiec zamknął oczy. Teraz lepiej mógł usłyszeć przyjemny, spokojny szum starej sosny i poczuć zapach jej zielonych igieł.
Lecz nieprzyjemne myśli i strach nie chciały tak łatwo odejść z jego głowy i wciąż podpowiadały: O nie! zostaniesz na zawsze sam!
Matka Natura usłyszała te myśli i podpowiedziała chłopcu, by znalazł jakąś rzecz, drobiazg, na którym skupi swoją uwagę.
– Ale co to ma być? – Zapytał mały Indianin.
W tym momencie sosna zakołysała swoimi gałęziami i jakaś mała rzecz spadła na ziemię tuż obok jego dłoni. Dotknął jej z zamkniętymi oczami i rozpoznał, że jest to szyszka. Jej powierzchnia była lekko chropowata, kłująca i lepiła się od żywicy. Chłopiec spróbował skupić na niej całą swoją uwagę tak, jakby była teraz najważniejszą rzeczą na całym świecie. I udało mu się.
– Twoja uważność także jest twoim przyjacielem. – Szepnęła Matka Natura. – Teraz przenieś więc swoją uwagę na oddech.
Chłopiec posłuchał jej. Poczuł jak delikatne, świeże powietrze płynie swobodnie jak rzeka i dociera do jego głowy, rąk, nóg i brzucha. Z każdym wdechem i wydechem jego brzuch powoli unosił się i opadał. Jego serce powoli uspokajało się, ręce i nogi rozluźniały się. Nie zauważył nawet, kiedy z jego głowy odpłynęły nieprzyjemne myśli.
Kiedy poczuł się już zupełnie swobodnie, otworzył oczy. Teraz, gdy jego głowa i ciało były już spokojne, mógł skupić się na tym, jak sobie poradzić w tej sytuacji. Rozejrzał się dookoła i po chwili zauważył na ziemi ślady, które wskazały mu, gdzie szukać swoich towarzyszy. Wcześniej nie widział tych śladów, bo jego umysł zajęty był przez strach i zmartwienia.
– Dziękuję ci mój przyjacielu. – Powiedział mały Indianin, myśląc o swoim oddechu.
Zmartwiona Głowa bardzo zaprzyjaźnił się ze swoim oddechem i od tej pory często wzywał go na pomoc. Gdy zatęsknił za mamą, gdy coś mu się nie udało, gdy czegoś się wystraszył lub czuł się samotny. A oddech zawsze przychodził mu z pomocą. Korzystał też z pomocy swojej uważności, która pomagała mu uporządkować pędzące w głowie myśli.
Gdy Zmartwiona Głowa bawił się z dziećmi na polanie i ogarniała go ogromna tęsknota za domem, przywoływał na pomoc swoich przyjaciół.
Dzieci zauważyły, że ich kolega się zmienił i bardzo się cieszyły, że bawi się razem z nimi. Pewnego razu powiedziały do niego:
– Już nie jesteś Zmartwioną Głową, teraz jesteś już Spokojną Głową. I od tej pory tak go nazywano.
* Bajka ta zainspirowana została książką “Uważność i spokój żabki” autorstwa Eline Snel oraz historiami pewnych dwóch znajomych chłopców 🙂
We wspomnianej wyżej książce znajduje się wiele ciekawych pomysłów na ćwiczenia z oddechem i uważnością. Tutaj podaję jeszcze inne, moje pomysły na zabawy i zadania do wykorzystania razem z bajką:
Twoje indiańskie imię – Zastanów się, jak brzmiało by twoje imię, gdybyś był małym Indianinem? A może pasuje do ciebie kilka różnych imion?
Zagadki w ciemno – Poproś kogoś, żeby przygotował dla ciebie kilka przedmiotów, które spróbujesz rozpoznać z zamkniętymi oczami. Podczas próby ich rozpoznawania, możesz głośno mówić o swoich wrażeniach, o tym co przychodzi ci na myśl.
Oaza Spokoju – Wyobraź sobie jakieś miejsce, które będzie oazą spokoju, to może być jakieś fantastyczne i wymyślone przez ciebie miejsce. W czasie zabawy możesz chodzić swobodnie po pomieszczeniu, w którym jesteś i głośno mówić, o wszystkim, co tam widzisz. W pewnym momencie osoba, która bawi się z tobą, mówi: “Teraz wracasz do oazy spokoju”. Wtedy twoim zadaniem jest przywołać w wyobraźni to miejsce i zacząć opowiadać o tym, jak wygląda, co tam robisz. Po chwili można wrócić do obserwowania pomieszczenia, aż znów nie usłyszysz, że czas wracać do oazy spokoju. Na koniec możesz narysować swoją oazę.
Dawno, dawno temu, za górami i lasami w bardzo mroźnej krainie, na środku Bardzo Zimnego Morza znajdowała się góra lodowa. I choć po wodach tych nieustannie żeglowali różni marynarze w poszukiwaniu drogocennych diamentowych brył lodowych, to góra ta sterczała sobie spokojnie nad powierzchnią wody przez nikogo nie odwiedzana. Działo się tak dlatego, że górę zamieszkiwała Złość. Była ona dość nieprzyjemnym stworzeniem, które potrafiło głośno, a nawet przeraźliwie krzyczeć, gdy tylko ktoś próbował się zbliżyć. Złość wykrzykiwała też często obraźliwe słowa, trzęsła mocno całą górą, powodując śnieżne lawiny, czasem rzucała w powietrze ostre i kłujące sople lodu.
Większość marynarzy omijała górę z daleka, opowiadając sobie nawzajem, że nie ma sensu się do niej zbliżać. Inni omijali ją, bo się jej bali. Byli też tacy, co podpływali blisko i krzyczeli do Złości, by natychmiast opuściła górę, próbowali wypędzić ją na różne sposoby, kierowali do niej wrogie słowa, krzycząc, że mają jej dość i nikt jej tu nie chce, a nawet grozili jej bronią. Czasami Złość wystraszona chowała się gdzieś pod wodę, ale później znów wracała.
Działo się tak przez wiele lat. Aż pewnego dnia w pobliże lodowej góry przypłynął swoim statkiem bardzo mądry i odważny marynarz. Słyszał wiele opowieści na temat góry i jej groźnego mieszkańca, ale jego wielka ciekawość nigdy nie pozwalała mu bezgranicznie wierzyć w to, co tylko słyszał od innych. Marynarz ten miał też w sobie coś, co było jego wielkim skarbem i czyniło go bardzo silnym. Był to spokój. Marynarz już z daleka zobaczył górę lodową i skaczącą po niej Złość. Gdy podpłynął bliżej i Złość go zauważyła, zaczęła natychmiast krzyczeć i trząść całą górą. Marynarz nie wystraszył się jednak i spokojnie podpłynął jeszcze bliżej. Wtedy Złość rzuciła w jego kierunku bardzo ostry sopel lodu i z całej siły dmuchnęła lodowatym wiatrem, chcąc przewrócić jego statek. Marynarz i tym razem zachował spokój. Patrzył na Złość nie ze strachem i nie z gniewem, ale z zaciekawieniem i życzliwością. Dzięki temu dostrzegł, że jest ona znacznie mniejsza i słabsza od niego. I nagle wśród całego tego hałasu, który robiła, wydała mu się ona zupełnie bezradna i bezbronna. Nie chciał jednak, by Złość wyrządziła mu krzywdę, dlatego powiedział do niej pewnie i odważnie, ale też najbardziej spokojnie jak potrafił:
– Widzę cię i słyszę. Nie chcę zrobić ci krzywdy i nie chcę, żebyś ty skrzywdziła mnie. Pozwól mi podejść, bo chciałbym cię poznać i pomóc ci, jeśli zechcesz.
Złość bardzo zadziwiła się tymi słowami. Jej krzyk powoli przycichł, nogi i ręce uspokoiły się. Spojrzała na marynarza i kiwnęła głową na znak, by podszedł do niej.
– Potrzebuję twojej pomocy. – Powiedziała do niego. – Tam pod wodą są moi przyjaciele, musisz pomóc im wyjść, bo sami nie potrafią, a ja nie mam tyle siły.
Zaskoczony marynarz natychmiast wziął się do pracy i z pomocą liny wyciągnął spod wody kilka dziwnych stworzeń.
– Dziękuję ci za twoją pomoc. – Powiedziała Złość i wyjaśniła, że jej przyjaciele, to uczucia: Smutek, Frustracja, Lęk, Poczucie Zagrożenia, Zmęczenie.
– Dlaczego nikogo wcześniej nie poprosiłaś o pomoc, tylko odstraszałaś wszystkich swoim krzykiem i wyzwiskami? – Zapytał marynarz bardzo zdziwiony.
– Ale ja właśnie próbowałam im dać znać. – Odpowiedziała Złość bezradnie. – Krzyczałam, bo chciałam, żeby mnie usłyszeli, ale oni odpływali, nie zwracając na mnie uwagi albo mi grozili i wyganiali mnie. Myślałam, że jak rzucę soplami lodu, to zrozumieją, ale to też nie pomogło. A potem już na nich wyzywałam, bo się denerwowałam, że mnie nie rozumieją.
– Ach więc to tak… – Szepnął marynarz ze współczuciem.
– Przepraszam, jeśli wyrządziłam ci krzywdę. Nie było to moim celem. Ja tylko chciałam, żeby ktoś pomógł im się wydostać.
Marynarz uścisnął Złość serdecznie i udał się w dalszą podróż. A ona w końcu mogła odpocząć razem z innymi uczuciami, swoimi przyjaciółmi. Była bardzo wdzięczna marynarzowi za jego spokój i zainteresowanie, jakie jej okazał. Gdyby nie on, nikt nigdy by się nie dowiedział, co kryło się pod lodową górą zamieszkiwaną przez Złość.
Zarządzaj zgodami plików cookie
Aby zapewnić jak najlepsze wrażenia, korzystamy z technologii, takich jak pliki cookie, do przechowywania i/lub uzyskiwania dostępu do informacji o urządzeniu. Zgoda na te technologie pozwoli nam przetwarzać dane, takie jak zachowanie podczas przeglądania lub unikalne identyfikatory na tej stronie. Brak wyrażenia zgody lub wycofanie zgody może niekorzystnie wpłynąć na niektóre cechy i funkcje.
Funkcjonalne
Zawsze aktywne
Przechowywanie lub dostęp do danych technicznych jest ściśle konieczny do uzasadnionego celu umożliwienia korzystania z konkretnej usługi wyraźnie żądanej przez subskrybenta lub użytkownika, lub wyłącznie w celu przeprowadzenia transmisji komunikatu przez sieć łączności elektronicznej.
Preferencje
Przechowywanie lub dostęp techniczny jest niezbędny do uzasadnionego celu przechowywania preferencji, o które nie prosi subskrybent lub użytkownik.
Statystyka
Przechowywanie techniczne lub dostęp, który jest używany wyłącznie do celów statystycznych.Przechowywanie techniczne lub dostęp, który jest używany wyłącznie do anonimowych celów statystycznych. Bez wezwania do sądu, dobrowolnego podporządkowania się dostawcy usług internetowych lub dodatkowych zapisów od strony trzeciej, informacje przechowywane lub pobierane wyłącznie w tym celu zwykle nie mogą być wykorzystywane do identyfikacji użytkownika.
Marketing
Przechowywanie lub dostęp techniczny jest wymagany do tworzenia profili użytkowników w celu wysyłania reklam lub śledzenia użytkownika na stronie internetowej lub na kilku stronach internetowych w podobnych celach marketingowych.