Dawno, dawno temu, za górami i lasami w bardzo mroźnej krainie, na środku Bardzo Zimnego Morza znajdowała się góra lodowa. I choć po wodach tych nieustannie żeglowali różni marynarze w poszukiwaniu drogocennych diamentowych brył lodowych, to góra ta sterczała sobie spokojnie nad powierzchnią wody przez nikogo nie odwiedzana. Działo się tak dlatego, że górę zamieszkiwała Złość. Była ona dość nieprzyjemnym stworzeniem, które potrafiło głośno, a nawet przeraźliwie krzyczeć, gdy tylko ktoś próbował się zbliżyć. Złość wykrzykiwała też często obraźliwe słowa, trzęsła mocno całą górą, powodując śnieżne lawiny, czasem rzucała w powietrze ostre i kłujące sople lodu.
Większość marynarzy omijała górę z daleka, opowiadając sobie nawzajem, że nie ma sensu się do niej zbliżać. Inni omijali ją, bo się jej bali. Byli też tacy, co podpływali blisko i krzyczeli do Złości, by natychmiast opuściła górę, próbowali wypędzić ją na różne sposoby, kierowali do niej wrogie słowa, krzycząc, że mają jej dość i nikt jej tu nie chce, a nawet grozili jej bronią. Czasami Złość wystraszona chowała się gdzieś pod wodę, ale później znów wracała.
Działo się tak przez wiele lat. Aż pewnego dnia w pobliże lodowej góry przypłynął swoim statkiem bardzo mądry i odważny marynarz. Słyszał wiele opowieści na temat góry i jej groźnego mieszkańca, ale jego wielka ciekawość nigdy nie pozwalała mu bezgranicznie wierzyć w to, co tylko słyszał od innych. Marynarz ten miał też w sobie coś, co było jego wielkim skarbem i czyniło go bardzo silnym. Był to spokój. Marynarz już z daleka zobaczył górę lodową i skaczącą po niej Złość. Gdy podpłynął bliżej i Złość go zauważyła, zaczęła natychmiast krzyczeć i trząść całą górą. Marynarz nie wystraszył się jednak i spokojnie podpłynął jeszcze bliżej. Wtedy Złość rzuciła w jego kierunku bardzo ostry sopel lodu i z całej siły dmuchnęła lodowatym wiatrem, chcąc przewrócić jego statek. Marynarz i tym razem zachował spokój. Patrzył na Złość nie ze strachem i nie z gniewem, ale z zaciekawieniem i życzliwością. Dzięki temu dostrzegł, że jest ona znacznie mniejsza i słabsza od niego. I nagle wśród całego tego hałasu, który robiła, wydała mu się ona zupełnie bezradna i bezbronna. Nie chciał jednak, by Złość wyrządziła mu krzywdę, dlatego powiedział do niej pewnie i odważnie, ale też najbardziej spokojnie jak potrafił:
– Widzę cię i słyszę. Nie chcę zrobić ci krzywdy i nie chcę, żebyś ty skrzywdziła mnie. Pozwól mi podejść, bo chciałbym cię poznać i pomóc ci, jeśli zechcesz.
Złość bardzo zadziwiła się tymi słowami. Jej krzyk powoli przycichł, nogi i ręce uspokoiły się. Spojrzała na marynarza i kiwnęła głową na znak, by podszedł do niej.
– Potrzebuję twojej pomocy. – Powiedziała do niego. – Tam pod wodą są moi przyjaciele, musisz pomóc im wyjść, bo sami nie potrafią, a ja nie mam tyle siły.
Zaskoczony marynarz natychmiast wziął się do pracy i z pomocą liny wyciągnął spod wody kilka dziwnych stworzeń.
– Dziękuję ci za twoją pomoc. – Powiedziała Złość i wyjaśniła, że jej przyjaciele, to uczucia: Smutek, Frustracja, Lęk, Poczucie Zagrożenia, Zmęczenie.
– Dlaczego nikogo wcześniej nie poprosiłaś o pomoc, tylko odstraszałaś wszystkich swoim krzykiem i wyzwiskami? – Zapytał marynarz bardzo zdziwiony.
– Ale ja właśnie próbowałam im dać znać. – Odpowiedziała Złość bezradnie. – Krzyczałam, bo chciałam, żeby mnie usłyszeli, ale oni odpływali, nie zwracając na mnie uwagi albo mi grozili i wyganiali mnie. Myślałam, że jak rzucę soplami lodu, to zrozumieją, ale to też nie pomogło. A potem już na nich wyzywałam, bo się denerwowałam, że mnie nie rozumieją.
– Ach więc to tak… – Szepnął marynarz ze współczuciem.
– Przepraszam, jeśli wyrządziłam ci krzywdę. Nie było to moim celem. Ja tylko chciałam, żeby ktoś pomógł im się wydostać.
Marynarz uścisnął Złość serdecznie i udał się w dalszą podróż. A ona w końcu mogła odpocząć razem z innymi uczuciami, swoimi przyjaciółmi. Była bardzo wdzięczna marynarzowi za jego spokój i zainteresowanie, jakie jej okazał. Gdyby nie on, nikt nigdy by się nie dowiedział, co kryło się pod lodową górą zamieszkiwaną przez Złość.
Był sobie raz chłopiec podobny do innych chłopców. Miał ciekawskie oczy i uszy, które interesowały się wszystkim dookoła. Miał wszędobylskie nogi, którym niestraszne były wysokie płoty i ogromne kałuże. Miał też głowę, w której mieszkały różne fantastyczne pomysły. I właśnie ta głowa była bardzo uparta. Tak bardzo uparta, że gdy wpuściła do siebie jakiś jeden pomysł, to nie chciała wpuścić już żadnego innego.
Pewnego dnia z samego rana do głowy chłopca wpadł pomysł, żeby pojechać z rodzicami do Wesołego Miasteczka. Natychmiast oznajmił ten pomysł rodzicom, na co oni się zgodzili i powiedzieli, że pojadą zaraz po obiedzie. Z każdą chwilą pomysł ten rósł i rósł tak, że po śniadaniu zajmował już prawie całą głowę chłopca. Na żadne inne pomysły nie było już miejsca.
Niestety między drugim śniadaniem a obiadem na niebie pojawiły się ciemne chmury. Z każdą chwilą przybywało ich coraz więcej i były coraz ciemniejsze. Gdy był już czas na obiad, z chmur zaczął padać gęsty deszcz, a silny wiatr wyginał drzewa na wszystkie strony. Rodzice chłopca powiedzieli, że w takim razie niestety nie będą mogli jechać do Wesołego Miasteczka. Gdy tylko chłopiec to usłyszał, bardzo się zdenerwował. Jak to?! Przecież on chciał dziś jechać! Tak miał pomysł!
Mama i tata próbowali zaproponować mu inne pomysły: wspólne gry planszowe, domowe kino z bajkami, pieczenie ciastek. Ale on nadal upierał się, że chce jechać do Wesołego Miasteczka.
– Nie podobają ci się nasze pomysły? – Pytali rodzice, którzy byli trochę zasmuceni a trochę zdenerwowani.
– Nie! Nie! Nie! – Upierał się chłopiec. – Już mam swój pomysł z Wesołym Miasteczkiem. Nie chcę innych pomysłów.
I bardzo rozgniewany poszedł do swojego pokoju. Z miną groźną jak u atakującego lwa chłopiec usiadł przy swoim biurku i patrzył, jak za oknem szaleją deszcz i wiatr. Ale ani deszcz ani wiatr nic sobie nie robiły z jego groźnej miny i szalały dalej na całego. W końcu chłopiec zmęczony i znudzony tym siedzeniem zasnął z głową opartą o biurko.
Gdy tak spał, nagle ze środka jego ucha wygramoliło się coś, co przypominało maleńką żółtą chmurkę. Chmurka podeszła na brzeg biurka, spojrzała w dół i zawołała cichutko:
– Hej, chodźcie już, on śpi!
Wtedy spod biurka wygramoliły się trzy inne chmurki. Każda była w innym kolorze: niebieskim, zielonym i czerwonym. Kiedy już stanęły wszystkie obok siebie, żółta chmurka zapytała?
– To co wskakujecie?
– Wskakujemy! – Odpowiedziały pozostałe chmurki.
I wszystkie trzy podeszły do ucha chłopca, a potem wskoczyły jedna na drugą, tworząc drabinę. Zielona chmurka, która była najwyżej, próbowała teraz wejść do ucha. Niestety w tym momencie czerwona chmura kichnęła i cała drabina się posypała. Chmurki z łoskotem pospadały z powrotem na biurko. Słysząc ten hałas, chłopiec otworzył oczy i zdziwiony patrzył na te niezwykłe stworki.
– Kim jesteście? – Zapytał.
Chmurki trochę przestraszone nie miały jednak innego wyjścia i musiały przedstawić się chłopcu.
– Jesteśmy pomysłami. – Powiedziała żółta chmurka. – Ja jestem twoim pomysłem, żeby pojechać do Wesołego Miasteczka. A to są pomysły twoich rodziców:
Wspólne granie w gry planszowe – Ukłoniła się niebieska chmurka
Domowe kino z bajkami – Ukłoniła się zielona chmurka
Pieczenie ciastek – Ukłoniła się czerwona chmurka
– Nie chciałeś ich wpuścić do swojej głowy, a bardzo chciały tam wejść i pomóc ci miło spędzić czas z rodzicami, więc próbowały się wdrapać po kryjomu. Nie wyganiaj ich proszę.
Trzy kolorowe chmurki wlepiły w chłopca proszące spojrzenia.
– Ojej, ja, ja… – Wyjąkał chłopiec zakłopotany. – Ja nie wiedziałem, przepraszam, że was nie wpuściłem, wyglądacie bardzo zabawnie.
– A więc, wpuścisz nas? – Zapytały nieśmiało?
– Jeśli nadal chcecie, to wskakujcie.
Chmurki odetchnęły z ulgą i uśmiechnęły się do niego, a potem wskoczyły przez ucho do jego głowy.
A chłopiec także się uśmiechnął się i z głową pełną pomysłów poszedł do swoich rodziców, zastanawiając się, który pomysł ma być pierwszy.
Był sobie raz chłopiec o imieniu Tymek. Najbardziej lubił on wszystko to, co już dobrze znał: swoich rodziców, swój dom, swojego przyjaciela Kubę, stare trampki, które już go trochę cisnęły w palce, miodowe płatki z mlekiem na śniadanie, Panią Basię z przedszkola i drogę przez las, którą co rano jeździł z tatą… no i jeszcze najbardziej lubił pewnego stworka, który zawsze mu towarzyszył. To był taki mały, śmieszny stworek, którego wygląd, głos i nawet zapach Tymek znał już na pamięć. Gdy Tymek widział tego stworka, to czuł się bardzo dobrze i bezpiecznie. Ten stworek miał takie długie imię … zaraz zaraz, muszę sobie przypomnieć, co to za dziwne imię… Aha już wiem, ten stworek miał na imię: TAK SAMO JAK ZAWSZE. Nie przesłyszałeś się, to właśnie jego imię: TAK SAMO JAK ZAWSZE. Żeby było łatwiej, będziemy go nazywać w skrócie SAMOŚ.
Samoś towarzyszył Tymkowi już od rana w czasie śniadania, gdy Tymek jadł swoje ulubione płatki miodowe. Później jechał z nim i z tatą do przedszkola, tą samą co zwykle drogą przez las. Gdy docierali na miejsce, Samoś szybko biegł przed nimi, żeby zawołać ulubioną Panią Basię i sprawdzić, czy na pewno jest już Kuba. Gdy już to zrobił, Tymek mógł razem z nim iść do swojej najlepszej w całym przedszkolu sali. Przez cały czas Tymek starał się mieć na oku Samosia, bo przy nim czuł się bezpiecznie. Gdy zbliżał się podwieczorek, Samoś dawał znać, że już za chwilę przyjdzie mama zabrać Tymka do domu. Tymek od tego momentu czekał już gotowy do wyjścia.
Ale pewnego dnia wszystko od początku zaczęło się jakoś dziwnie. Tymek wstał rano na śniadanie. Wygodnie rozsiadł się na swoim krześle w kuchni i już chwytał za łyżkę, gdy … ojej! W misce zamiast miodowych płatków była owsianka! Rozejrzał się niepewnie dookoła i nagle zobaczył, że zamiast jego ukochanego stworka o imieniu TAK SAMO JAK ZAWSZE, na drugim krześle siedzi jakiś zupełnie inny stworek. Ten stworek chciał się przywitać z Tymkiem, ale chłopiec odrazu go wygonił przez okno (nie martw się, takie stworki nie mają kości jak ludzie, są takie bardziej gumowe, więc nic mu się nie stało, gdy wyskoczył przez okno). Tymek zaniepokoił się, że nie ma Samosia i wcale nie miał ochoty na owsiankę.
Po nieudanym śniadaniu Tymek wsiadł z tatą do auta, żeby pojechać do przedszkola. Tata powiedział, że pojadą dziś inną drogą, bo musi jeszcze wstąpić na chwilę do Pana Bartka i coś załatwić. Tymek otworzył oczy ze zdumienia. Chciał coś powiedzieć do Samosia, ale jego nie było, a na jego miejscu siedział znów ten inny stworek. Tymek uchylił szybę auta i kazał mu zmykać. Wcale go nie obchodziło, że Stworek uśmiechał się do niego i wyciągał rękę na przywitanie. Był już bardzo zaniepokojony. Przez całą drogę wiercił się niespokojnie i kopał nogami w przedni fotel, tak że aż tata zerkał na niego lekko zdenerwowany.
Ale to jeszcze nie koniec. W przedszkolu stała się rzecz dla Tymka najstraszniejsza. W korytarzu nie przywitała go ulubiona Pani Basia tylko Pani Ela, nigdzie nie widział też Kuby a zamiast Samosia … no nie … to znowu ten dziwny stworek, czego on tu chce?! Tego już Tymek nie wytrzymał. Rozpłakał się z całych sił i za nic w świecie nie chciał wejść do sali. Tata i Pani Ela patrzyli zdumieni. Stworek chciał pocieszyć Tymka i podszedł do niego, ale wtedy Tymek nakrzyczał na niego:
– Idź sobie, nie chcę cię tu, nie lubię cię!
Stworek cofnął się zasmucony i wystraszony, a Tymek uciekł do kąta. Tata podszedł do niego i mocno go przytulił. A potem cichutko rozmawiał z nim przez chwilę. Nikt nie słyszał o czym. Może Ty się domyślasz, co tata mógł powiedzieć Tymkowi? To musiało być coś bardzo ważnego i coś bardzo mądrego, bo potem Tymek zgodził się porozmawiać z tym innym stworkiem.
Stworek przedstawił się Tymkowi:
– Nazywam się INACZEJ NIŻ ZWYKLE, ale możesz na mnie mówić INACZEK. Jeszcze się nie znamy, ale bardzo chciałbym cię poznać i powoli się z tobą zaprzyjaźnić, jeśli mi na to pozwolisz.
Tymek patrzył na niego nieufnie, więc Inaczek znów się odezwał.
– Powiedziałeś, że mnie nie lubisz, ale przecież jeszcze mnie nie znasz. Jeśli dasz mi szansę, może się okazać, że ja też jestem fajny. Będziesz mógł mnie polubić tak jak Samosia.
Tymek zauważył, że stworek jest trochę zasmucony. To pewnie przez to, że tak na niego nakrzyczał.
– Dziś nie ma Pani Basi i Kuby. – Powiedział zmartwiony Tymek.
– To może dasz szansę Pani Eli i innym kolegom? – Zapytał Inaczek. – Oni też mogą być fajni. A przecież Pani Basi i Kuby też kiedyś nie znałeś. Musiałeś dać im szansę, żeby ich poznać.
Tymek zastanowił się prze chwilę.
– No dobrze, spróbuję. – Powiedział w końcu. Potem spokojnie już pożegnał się z tatą i wszedł do sali razem z Panią Elą.
Inaczek okazał się być sympatycznym i pomocnym stworkiem. Pomógł Tymkowi poznać nowych kolegów, z którymi wcześniej chłopiec się nie bawił. Pani Ela też była miła. Tymek czuł się dobrze, mimo że nie było przy nim Samosia. Pomyślał nawet, że jutro rano spróbuje na śniadanie owsianki.
Na wielce-olbrzymim i wielce-głębokim Oceanie Szmaragdowym, wśród pląsających, wysokich fal rozsiane były maleńkie wyspy. Każda pokryta bursztynowym, gorącym piaskiem i porośnięta różnymi gatunkami drzew i roślin. Jedną z wysp (nazwijmy ją Wyspą Środkową, bo znajdowała się w samym sercu Oceanu Szmaragdowego) zamieszkiwali wysocy i szczupli ludzie o jasnych włosach i jasnej skórze. Z jednej wyspy do drugiej było bardzo daleko, tak daleko, że żaden z mieszkańców Wyspy Środkowej nie wiedział o istnieniu tej drugiej i trzeciej, i czwartej… i nie wiadomo, której jeszcze wyspy. Krążyły jednak legendy przekazywane od lat, że gdzieś daleko, daleko za horyzontem znajdują się jakieś inne lądy. Nikt jednak nie wierzył za bardzo w te bajki, a nawet gdyby ktoś wierzył, to nikt nie miałby ochoty tego sprawdzać, bo wszyscy ludzie czuli się tu ze sobą bardzo dobrze. Byli do siebie podobni z wyglądu i z charakteru, lubili też robić te same rzeczy.
Aż pewnego dnia na wyspie urodził się chłopiec, który na początku wyglądał i zachowywał się tak samo jak inne dzieci, ale im bardziej rósł, tym bardziej stawało się jasne, że różni się on od pozostałych ludzi. Był on niższy i tęższy od innych, miał ciemniejsze włosy i skórę, a na dodatek, jakby tego było mało, coraz bardziej różnił się od innych charakterem i zainteresowaniami. Podczas gdy inne dzieci biegły z głośnym krzykiem kopać piłkę i szalały wśród tańczących fal, on siadał pod drzewem i czytał książkę, a czasami kreślił coś patykiem po piasku, intensywnie się temu przypatrując. Czasami wspinał się na wysokie drzewa i rozglądał dookoła. Ludzie z przymrużeniem oka patrzyli na stawiane przez niego z gałęzi budowle i opowiadane przez niego historie o podróżach w dalekie strony. Mówili mu często, żeby zamiast marnować czas, zajął się czymś pożytecznym. Niektórzy zaczęli nazywać go dziwakiem, a z czasem przezwisko to przykleiło się do niego na dobre.
Raz w roku, w Święto Księżyca mieszkańcy obdarowywali się nawzajem darami. Nie były to jednak zwyczajne podarunki, jakie można by kupić w sklepie, bo na wyspie nie było ani sklepów ani pieniędzy. Obdarowywano się jednak tym, co każdy mógł i chciał podarować drugiej osobie – Szacunkiem, Podziwem, Szczerością, Zaufaniem oraz najcenniejszym podarkiem, Przyjaźnią.
W dziesiąte Święto Księżyca po swoim urodzeniu chłopiec jak zwykle obserwował ludzi, którzy podchodzą do siebie, niosąc w dłoniach srebrzyste kłęby księżycowej poświaty. Kłęby te przekazywali sobie z rąk do rąk, a wtedy przybierały one różne kształty symbolizujące ofiarowywany podarek. Co roku chłopiec marzył o tym, by i jemu ktoś podarował Przyjaźń lub Sympatię. Jednak najczęściej otrzymywał od innych Zdziwienie, a czasem ktoś podrzucił mu Obojętność. Chłopiec przywykł już do tego, jednak z każdym kolejnym Świętem Księżyca coraz bardziej doskwierała mu samotność i coraz bardziej rozmyślał o tym, czy rzeczywiście Szmaragdowy Ocean kryje wśród swoich fal jeszcze inne wyspy, gdzie mógłby spotkać kogoś podobnego do siebie. Rozmyślając tak teraz, spojrzał w wyjątkowo spokojną tego wieczoru taflę wody i zobaczył w niej swoje odbicie.
Jestem inny. Pomyślał. A ponieważ rzeczywiście tak było, chłopiec miał też umiejętność, której nie miał nikt inny na wyspie. Potrafił na każdą sprawę spojrzeć inaczej niż pozostali. I teraz także powiedział sam do siebie w myślach: Gdzieś na pewno jest ktoś, kto jest do mnie podobny.
Zaczął wypytywać sąsiadów o to, czy wiedzą coś o innych lądach, ale wtedy patrzyli na niego z jeszcze większym zdziwieniem i śmiali się do siebie nawzajem. Chłopiec postanowił więc sam się tego dowiedzieć. Coraz częściej czytał teraz różne książki i nikt nie wiedział, że były to historyczne i podróżnicze książki sprzed wielu lat. Były tam czarno-białe rysunki przedstawiające mapy, statki, kompasy. Chłopiec sam kreślił też różne rysunki na piasku, a w czasie gdy inni wspólnie się bawili, on przeszukiwał zapomniane przez wszystkich podziemne skrytki, odkładając na bok znalezione przedmioty. Od czasu do czasu znikał gdzieś na bocznej plaży i wracał dopiero wieczorem bardzo zmęczony. Nikt na to nie zwracał uwagi, bo wszyscy przyzwyczaili się, że chłopiec ma swoje „dziwne” zainteresowania. Aż pewnego dnia chłopiec przybiegł na główną plażę bardzo uradowany.
– Skończyłem! Gotowe! – Krzyczał, śmiejąc się. – Mogę już teraz wyruszyć!
– Dokąd chcesz wyruszyć? – Pytali ludzie trochę zaskoczeni a trochę rozbawieni.
– Wyruszam w poszukiwaniu innych wysp. – Powiedział chłopiec z taką oczywistością w głosie jakby mówił, że dziś jest poniedziałek. – Przecież już dawno wam to mówiłem.
Kilka osób zaśmiało się, jedna Pani machnęła ręką i poszła dalej, a jakiś Pan przewrócił oczami, mówiąc pod nosem „Ten znowu coś wymyśl, poszedłby lepiej w piłkę pograć, jak każdy normalny chłopak„. A potem wszyscy się rozeszli, zostawiając chłopca samego. A on podniósł z ziemi kamyk i cisnął nim z wściekłością w wodę.
– W następne Święto Księżyca dam wam ZNIELUBIENIE! – Krzyknął rozzłoszczony. – Jeśli nadal tu z wami będę. – Dodał już cichutko.
Ale i tak nikt go już nie słyszał. Chłopiec pobiegł między drzewa i przytaszczył za sobą łódkę. Budował ją starannie i pracowicie przez ostatnich kilka tygodni, z materiałów, które znalazł. Najbardziej jednak dumny był ze znalezionego starego kompasu. Wypolerował go teraz dokładnie, pocierając o swoją koszulkę, wziął jeszcze plecak, do którego spakował jedzenie i picie, a potem wepchnął łódkę do wody i wskoczył na jej pokład.
– Kierunek północ, Kapitanie! – Wykrzyknął sam do siebie.
Płynął tak długo, że zrobił się już głodny, a do głodomorów nie należał. I gdy już w jego żołądku odbywał się prawdziwy głodowy koncert, wtedy zobaczył na horyzoncie wyłaniający się powoli ląd.
– To musi być Wyspa Północna! – Powiedział Kapitan znów sam do siebie.
Na spotkanie wybiegł mu chłopiec o kręconych włosach i rumianej buzi.
– Skąd przybywasz? – Zapytał, mierząc go ciekawskim spojrzeniem?
– Z południa, z samego serca oceanu. – Odpowiedział podekscytowany tym spotkaniem mały kapitan.
– A jak masz na imię?
Na to pytanie chłopiec zamyślił się i zasmucił odrobinę.
– Zapomniałem. – Powiedział po chwili. – Wszyscy od dawna mówią na mnie Dziwak.
– Na mnie też tak mówią! – Zawołał ten w kręconych włosach. – Ale, nie możemy przecież mieć takiego samego imienia. Czy mogę wymyślić imię dla ciebie?
– Pewnie!
– Hmmm… Będę cię nazywać… Środkowy, bo przybyłeś ze środka Oceanu.
– Podoba mi się! – Opowiedział uradowany. – A więc ty będziesz Północny, bo mieszkasz na północy.
– Ha! – Zawołał wesoło ten drugi i razem klasnęli w swoje dłonie.
– Chodź, oprowadzę cię po mojej wyciszalni. – Powiedział Północny.
– Co to takiego WYCISZALNIA?
– No wiesz, to takie miejsce, do którego mnie odsyłają, gdy już jestem za głośno i gdy im za bardzo przeszkadzam. Bo na mojej wyspie wszyscy oprócz mnie są bardzo spokojni. Potrafią godzinami siedzieć w ciszy i bez ruchu, grają w szachy albo czytają książki. A o mnie mówią, że opanowały mnie mrówki i dlatego ciągle się ruszam i hałasuję i często mają mnie dość.
Środkowy słuchał tego z zaciekawieniem.
– U mnie jest trochę odwrotnie. Wszyscy lubią biegać i grać w piłkę, a ja wolę czytać albo coś budować.
Chłopcy patrzyli na siebie w milczeniu. Wyglądało na to, że bardzo się od siebie różnią, ale mimo to każdy z nich poczuł, że lubi tego drugiego.
Środkowy oprowadził Północnego po wyspie i przedstawił go pozostałym mieszkańcom. Ludzie, widząc spokojny charakter chłopca, uśmiechali się do niego życzliwie, co było dla niego dużym zaskoczeniem.
– Widzisz? – Powiedział Północny. – Pasowałbyś tutaj, wszyscy by cię polubili, bo jesteś do nich podobny, nie tak jak ja.
– Ty pasowałbyś do mojej wyspy. – Odpowiedział Środkowy. – Tam też by cię polubili.
Środkowy postanowił zostać jakiś czas na Wyspie Północnej. I chociaż rzeczywiście swoim spokojnym usposobieniem przypominał jej mieszkańców, to bardzo dobrze czuł się w towarzystwie swojego rozbieganego kolegi. Gdy się spotykali w wyciszalni, to Środkowy zazwyczaj siedział pod drzewem, rysując na piasku różne mapy i znaki, o których z zaangażowaniem opowiadał Północnemu. A Północny zwykle biegał wtedy wokół niego, od czasu do czasu zerkając na jego rysunki i wykrzykując „Aha!” albo „Oooo!”, gdy coś go szczególnie zaciekawiło. A gdy już obaj się zmęczyli, to kładli się na plaży i obserwowali chmury. Środkowy leżał cicho i spokojnie, Północny nucił coś pod nosem i turlał się z boku na bok.
Tymczasem na Wyspie Środkowej ludzie zaczęli odczuwać nieobecność Dziwaka. Wszystko wokół nich wydawało im się teraz nudne, nieciekawe, identyczne. Wszyscy wciąż gdzieś biegali, o czymś głośno rozmawiali, grali w piłkę. Nie było wokół nic nowego, interesującego, na co można by zwrócić uwagę. Ludzie poczuli nieśmiało, że tęsknią za swoim Dziwakiem.
A on na wyspie Północnej doczekał kolejnego Święta Księżyca. Tutaj ludzie także wręczali sobie podarki. I gdy nadszedł wieczór wszyscy zebrali się na plaży przy ognisku. Chłopcy siedzieli trochę dalej od pozostałych i obserwowali, jak ludzie zaczynają obdarowywać się nawzajem.
– Ja też mam dla ciebie prezent. – Powiedział nieśmiało Północny. – Ale nie wiem, czy go przyjmiesz.
Z opadającej na ziemię księżycowej poświaty chłopiec uformował kłębek i wręczył go swojemu koledze ze środka oceanu. Gdy Środkowy wziął kłębek, przybrał on najpiękniejszy dla niego kształt. Kształt przyjaźni.
– To najlepszy prezent jaki w życiu dostałem! – Powiedział uradowany i również uformował kłębek księżycowej poświaty. – Chcę ci podarować to samo. – Dodał, kładąc kłębek na dłoni Północnego.
Chłopcy wymienili pierwszy przyjacielski uścisk i z dumą przyglądali się swoim tegorocznym podarkom. A następnego dnia Środkowy zaproponował Północnemu:
– Popłyńmy razem szukać nowych wysp. Jeśli moja wyspa jest w sercu oceanu, a twoja jest na północy, to na pewno jest jeszcze Wyspa Południowa, Wschodnia i Zachodnia. Może i tam spotkamy nowych przyjaciół.
Północnemu spodobał się ten pomysł i tego samego dnia chłopcy wyruszyli w podróż. Swoje przygody i odkrycia zapisywali w specjalnym dzienniku pokładowym, który zatytułowali:
Przygody Poszukiwaczy Przyjaźni na Oceanie Szmaragdowym
Minął rok, gdy postanowili, że czas wracać do swoich domów. Przyjaciele pożegnali się serdecznie, a Środkowy obiecał Północnemu, że za kolejny rok przypłynie po niego, by tym razem zabrać go do siebie.
Środkowy wrócił na swoją wyspę w dzień Święta Księżyca. Zdziwił się, że wiele osób przywitało go z uśmiechem, pytając, co u niego słychać. A wieczorem przy blasku księżyca kilka osób podeszło do niego, niosąc swoje podarunki. Tym razem nie było to jednak zdziwienie ani obojętność ale coś zupełnie odmiennego. To było… zainteresowanie i zaciekawienie. Ludzie ci usiedli obok niego i poprosili, żeby opowiedział im o swoich przygodach. A gdy mówił, to nie podśmiewali się złośliwie, ale uśmiechali życzliwie, bo zrozumieli, że ten chłopiec, który się od nich różni, nie jest kimś dziwnym, ale kimś wyjątkowym. I choć wcześniej uważali, że do nich nie pasuje, to teraz pomyśleli, że dzięki niemu ich codzienne życie jest ciekawsze.
Daleko stąd, za wielkim oceanem i wielką pustynią leżała Kraina Różności. Każdy z jej mieszkańców był wyjątkowy i wyróżniał się czymś od innych. Ale zamiast to doceniać, zaczęli oni wyśmiewać się nawzajem z powodu tych różnic. Pewna czarownica, która mieszkała nieopodal tej krainy, miała już dość ich zachowania. Rzuciła na nich zaklęcie głębokiego snu. Wszyscy zasnęli na dobre. Wszyscy oprócz trzech mieszkańców, których czarownica, nie wiadomo jak, przeoczyła w swoim zaklęciu. Tymi mieszkańcami byli Trójkąt, Koło i Kwadrat. Gdy się zorientowali, co się wydarzyło, poszli do czarownicy prosić ją, by odczarowała miasto. Czarownica tak im na to odpowiedziała:
– Nie znam zaklęcia, które może ich odczarować. Musicie odnaleźć magiczną księgę zaklęć i przynieść ją do mnie, a wtedy ich odczaruję. Księga ukryta jest w jaskini, w Zielonej Dolinie.
Trójkąt, Koło i Kwadrat wyszli od czarownicy zasmuceni. Popatrzyli na siebie uważnie, bo wcześniej nie mieli okazji się spotkać. Pierwsze odezwało się Koło:
– Dziwnie wyglądacie, takie jesteście kanciaste. Ja jestem gładziutkie i okrąglutkie.
Trójkąt prychnął.
– Phii. Nie masz żadnych wierzchołków, a ja mam.
– Też mi coś. – Dorzucił Kwadrat. – Na dole jesteś taki szeroki a na górze wąski, zobacz, jaki ja jestem równiutki.
Na to wyszła czarownica ze swojej chaty i powiedziała:
– Właśnie dlatego rzuciłam zaklęcie na wasze miasto. Zamiast żyć w zgodzie, ciągle sobie dogadujecie.
Trójkąt, Koło i Kwadrat zarumieniły się ze wstydu, a na przeprosiny podały sobie ręce. Potem ruszyły razem do Zielonej Doliny. Musiały przejść przez most linowy nad rwącym potokiem, a później dotarły do stromego zbocza. Spojrzały w dół.
– O! Jak wysoko! – Okrzyknęły razem. – Jak stąd zejdziemy? Mamy za krótkie rączki i nóżki.
– Ja spróbuję. – Powiedziało Koło. – Jestem gładkie i okrągłe, sturlam się w dół i rzucę wam jakąś linę albo gałąź, po której zejdziecie.
Koło szybko i zwinnie sturlało się w dół, a potem z gałęzi zrobiło długą linę i rzuciło ją w górę. Teraz Trójkąt i Kwadrat mogli zejść ze zbocza.
– Jak to dobrze, że jesteś takie gładkie i okrągłe i nie masz takich rogów jak my. – Powiedziały.
Chwilę później dotarli do jaskini, gdzie ukryta była magiczna księga. Ale na nieszczęście księga wciśnięta została w bardzo wąską szczelinę. Kwadrat i Koło były za duże i za szerokie, żeby się tam dostać.
– Ojej, co my teraz zrobimy?! – Zawołały.
– Ja spróbuję. Powiedział Trójkąt. – Na dole jestem szeroki, ale na górze wąski.
Trójkątowi udało się wślizgnąć w szczelinę i wypchnąć księgę na zewnątrz.
– Hurra! – Zawołały Koło i Kwadrat. – Jak to dobrze, że masz taki wąski czubek, a nie jesteś taki równiutki jak my.
Potem wszyscy razem z księgą ruszyli w drogę powrotną. Ale gdy dotarli do linowego mostu, pojawiła się kolejna przeszkoda.
– Jak przeniesiemy księgę przez most? Przecież musimy trzymać się mocno obiema rączkami, żeby nie wpaść do wody. Nie mamy jak złapać księgi.
– Ja spróbuję. – Powiedział Kwadrat. – Położę księgę na swoim górnym boku, jest płaski i równy. Księga będzie na nim wygodnie leżeć, a ja będę miał wolne ręce.
I tak z księgą na swoim górnym boku Kwadrat powoli przeszedł przez most.
– Hurra! – Zawołały Trójkąt i Koło. – Jak to dobrze, że masz takie równe boki zamiast wąskiego czubka i że nie jesteś okrągły.
I tak udało im się wrócić do czarownicy z księgą.
– Brawo! – Zawołała czarownica. – Udało wam się, bo każdy z was ma w sobie coś wyjątkowego i każdy coś potrafi. Zaraz odczaruję miasto. Ale powiedzcie wszystkim, że zamiast się nawzajem wyśmiewać, trzeba zauważać zalety swoje i innych.
Trójkąt, Koło i Kwadrat przytaknęły radośnie i serdecznie uścisnęły sobie dłonie, mówiąc do siebie nawzajem:
JESTEŚ WSPANIAŁY!!!
Zarządzaj zgodami plików cookie
Aby zapewnić jak najlepsze wrażenia, korzystamy z technologii, takich jak pliki cookie, do przechowywania i/lub uzyskiwania dostępu do informacji o urządzeniu. Zgoda na te technologie pozwoli nam przetwarzać dane, takie jak zachowanie podczas przeglądania lub unikalne identyfikatory na tej stronie. Brak wyrażenia zgody lub wycofanie zgody może niekorzystnie wpłynąć na niektóre cechy i funkcje.
Funkcjonalne
Zawsze aktywne
Przechowywanie lub dostęp do danych technicznych jest ściśle konieczny do uzasadnionego celu umożliwienia korzystania z konkretnej usługi wyraźnie żądanej przez subskrybenta lub użytkownika, lub wyłącznie w celu przeprowadzenia transmisji komunikatu przez sieć łączności elektronicznej.
Preferencje
Przechowywanie lub dostęp techniczny jest niezbędny do uzasadnionego celu przechowywania preferencji, o które nie prosi subskrybent lub użytkownik.
Statystyka
Przechowywanie techniczne lub dostęp, który jest używany wyłącznie do celów statystycznych.Przechowywanie techniczne lub dostęp, który jest używany wyłącznie do anonimowych celów statystycznych. Bez wezwania do sądu, dobrowolnego podporządkowania się dostawcy usług internetowych lub dodatkowych zapisów od strony trzeciej, informacje przechowywane lub pobierane wyłącznie w tym celu zwykle nie mogą być wykorzystywane do identyfikacji użytkownika.
Marketing
Przechowywanie lub dostęp techniczny jest wymagany do tworzenia profili użytkowników w celu wysyłania reklam lub śledzenia użytkownika na stronie internetowej lub na kilku stronach internetowych w podobnych celach marketingowych.