Archiwum kategorii: Młodsze dzieci

Co się stało w lesie?

Bajka w wersji do posłuchania tutaj

Był sobie raz taki wielki, wielki las… A w tym wielkim, wielkim lesie było bardzo, bardzo… GŁOŚNO!!!

AAAAAA!!! – Krzyczały wiewiórki, grając w orzechy. A orzechy śmigały od jednego drzewa do drugiego. ŚMIG, ŚMIG.

JUPI!!! – Radowały się myszy, wyskakując na siebie z wysokiej trawy.

Ptasi chór doskonalił swój śpiew. LALALALA LOLOLOLO.

Dzięcioł stukał w drzewo, ucząc małe dzięcioły matematyki i liczenia.

– Trzy stuknięcia STUK STUK STUK dodać dwa stuknięcia STUK STUK to równa się pięć stuknięć STUK STUK STUK STUK STUK.

Wygłupialskie jeże wymyśliły zawody w trafianiu żołędziami w swoje kolce.

Taka „dzika impreza”, jak to mawiały dziki, trwała w lesie cały rok.

Tylko doktor Sowa nie miał czasu na zabawę, bo pod jego gabinetem wciąż czekał jakiś pacjent.

– Doktorze, ciągle boli mnie głowa.

– Doktorze, spać nie mogę.

– Doktorze, chodzę jakiś rozdrażniony, wszystko mnie denerwuje.

– Doktorze, Doktorze, Doktorze…

Doktor Sowa wg Leona, lat 7

Oprócz zwierząt leśnych przychodzili też inni, np. liście:

– Doktorze, nikt nie zwraca na nas uwagi, choć przez cały rok zmieniamy kolory, nikt na nas nie patrzy.

Liść Zenek, autor: Tymon, lat 4

Przychodził wiatr:

– Doktorze, nikt już nie wsłuchuje się w moje odgłosy, straciłem sens wiania.

Przypłynął też strumyk:

– Doktorze, nikt nie siada już nad moim brzegiem, nie ogląda kamyków, które tak starannie wygładziłem.

Doktor Sowa aż łapał się za głowę… o co chodzi, o co chodzi? Aż w końcu zamknął gabinet i poleciał wysoko, wysoko… Jeszcze trochę wyżej… Usiadł na wierzchołku najwyższego drzewa i patrzył… i słuchał. Cały las tonął w hałasie.

– To wiele wyjaśnia. – Powiedział do siebie doktor Sowa. – Ból głowy, bezsenność, rozdrażnienie… w takim hałasie ciężko zatrzymać się nad pięknem liści, kamieni, czy szumem wiatru. Muszę zawołać Ją na pomoc, niech przyjdzie czym prędzej.

I pofrunął w najdalszy, najciemniejszy zakątek lasu. A gdy wrócił, Ona przyszła razem z nim. Szła bardzo powoli i spokojnie. Zdania na temat jej wyglądu były bardzo podzielone. Każdy zapamiętał ją jakoś inaczej.

Pani Cisza wg Marysi, lat 6

Udała się na polanę i usiadła na trawie. Zaciekawione zwierzęta przybiegły szybko i usiadły obok niej, przyglądając jej się uważnie.

– Witajcie. – Powiedziała z uśmiechem. – Jestem Cisza. Przyszłam, żeby spędzić z wami trochę czasu. Później sobie pójdę, ale teraz gdy tu jestem, możecie przy mnie chwilę odpocząć. Możecie się odprężyć i zrobić w głowie miejsce na nowe pomysły.

Niektóre zwierzęta bardzo się ucieszyły. Od razu rozsiadły się wygodnie, zamknęły oczy i zaczęły spokojnie oddychać. Inne patrzyły niepewnie dookoła, nie wiedząc, co mają robić. Zając, który nie potrafił przestać kicać, po 5 sekundach spokojnego siedzenia, zaczął oczywiście kicać znowu. Borsuk stwierdził, że takie siedzenie jest strasznie nudne i bardzo się zdenerwował, a nawet obraził.

No i w końcu było tak, że niektóre zwierzęta próbowały się odprężyć, ale zając kicał i wciąż któreś popychał. Więc poprosiły go, żeby kicał trochę dalej od nich, tak żeby na nikogo nie wpadał. Dwie wiewiórki miały sobie wciąż tyle do powiedzenia, że nie mogły przestać mówić. Cisza zaproponowała więc, żeby spróbowały powiedzieć to wszystko w swoich myślach – najpierw bardzo głośno, a potem coraz ciszej.

A borsuk siedział nadal zdenerwowany.

Po kilku chwilach Cisza podziękowała wszystkim za wspólny czas i odeszła. I także po chwili las i zwierzęta wróciły do wcześniejszego stanu – czyli do głośności.

Ale na drugi dzień Cisza znów przyszła. Zwierzęta zdziwiły się, ale też ucieszyły. Tego dnia było podobnie jak poprzedniego. Część zwierząt odpoczywała. Zając kicał, borsuk się denerwował, wiewiórki szeptały sobie coś do ucha. I znów Cisza po chwili podziękowała i poszła.

A następnego dnia… Tak to znowu ona.

Tym razem zając spróbował chwilę posiedzieć i odpocząć, bo jego kolega królik powiedział mu, że po tym odpoczynku z Ciszą czuł się o wiele lepiej. Więc zając też chciał spróbować.

Borsuk stwierdził, że może i on spróbuje, a co mu szkodzi?

A wiewiórki, gdy zorientowały się, że naprawdę wszyscy próbują, to i one chciały też.

No więc dziś był taki dzień, gdy wszystkie zwierzęta spróbowały przez chwilę odpocząć. I wiecie co… Przez chwilę było naprawdę cicho…

I wtedy zając usłyszał szum wiatru. Borsuk zauważył jesienne kolorowe liście. Jedna z wiewiórek wzięła do ręki kamień i przyglądała mu się w skupieniu, a druga po prostu czuła, jak jej brzuch podnosi się i opada, gdy ona oddycha.

Po chwili Cisza odeszła.

I przychodziła już codziennie. A zwierzęta powoli przyzwyczaiły się do jej obecności i coraz lepiej się z nią czuły.

               – Jak tam głowa? – Pytał doktor Sowa swoich pacjentów.

               – Dziękuję, już nie boli.

               – Jak Pan sypia?

               – Lepiej doktorze, dziękuję.

               – A rozdrażnienie?

               – Już bardzo niewielkie, dziękuję.

W lesie zrobiło się spokojniej. Zwierzęta oprócz żartów, zabawy i wygłupów, ciekawiły się też tym, co dookoła – barwnymi liśćmi, szumem wiatru, chętnie siadały przy strumyku i łowiły różnokształtne kamyki.

Cisza przychodzi do nich codziennie, ale odwiedza też inne miejsca. Więc jeśli chcielibyście się z nią spotkać, lepiej szybko sprawdźcie jej grafik na najbliższy tydzień 😉

Niemiś

Zastanawiacie się, co to za dziwne imię NIEMIŚ? Niemiś to taki mały miś, który często mówił NIE… bardzo często… tak często często często:
– Zjedz zdrową zupkę warzywkową.
– NIE!
– Jest zimno, ubierz płaszczyk.
– NIE!
– Pospiesz się, musimy już iść.
– NIE!
– Podaj łapkę wiewiórce Marcysi.
– NIE!
– O jaki ładny, mały miś!
– NIE!
I tak cały dzień, i tak w kółko, do mamy, do babci, do pani i pana.
To było tak, jakby balonik w kształcie słowa NIE przyczepił się do misiowej łapki i dyndał nad nim cały czas. Dyndu dyndu.
Miś Niemiś lubił swój balonik. To był taki bardzo ważny balonik, dzięki któremu miś mógł być inny niż inni. Inny niż mama. Inny niż tata. Inny niż babcia. Inny niż wiewiórka Marcysia i zając Henio. Ale ci inni nie lubili balonika. Gdy go widzieli i słyszeli, ich twarze robiły się czerwone, a powieki drgały niebezpiecznie. Marzyli o tym, żeby miś w końcu powiedział TAK. Marcysia i Henio mówili TAK:
– Zjesz kalafior?
– TAK!
– Ubierzesz zielone skarpety?
– TAK!
– Posiedzisz cichutko na dywaniku?
– TAK!
– Dasz buziaka cioci Basi?
– TAK!
Ale im bardziej ktoś próbował zmusić misia do powiedzenia TAK, tym bardziej on mówił NIE. Mama i tata starali się zrozumieć, że ich synek potrzebuje tego swojego balonika, bo dzięki niemu jest sobą, misiem innym niż wszyscy inni. Ale czasami było to dla nich bardzo trudne. Wtedy złościli się lub smucili. Lub jedno i drugie.
Pewnego dnia Niemiś, Marcysia i Henio bawili się w lesie koło starej sosny. Tak naprawdę, to Henio bawił się z Marcysią, bo gdy chcieli obejrzeć autko Niemisia, ten oczywiście powiedział NIEEEEEE! I tyle było z tego. Nagle podszedł do nich starszy kolega, borsuk Bartek.
– Cześć maluchy. – Powiedział do nich. – Potrzebuję waszej pomocy. Idę zrobić kawał pani Bobrowej i powyrywam jej wszystkie warzywa z ogródka. Ale sam nie dam rady. Pomożecie?
Marcysi i Heniowi nie podobał się ten pomysł. Ale trochę się bali odmówić starszemu koledze. Na szczęście…
– NIE! – Powiedział głośno Niemiś. – Tak głośno powiedział, że aż borsukowi ze zdziwienia oczy zrobiły się wielkie jak nakrętki od słoików po ogórkach. No i poszedł w las.
– Oooo! – westchnęli z podziwem Marcysia i Henio. – Twój balonik ze słowem NIE bardzo nam się przydał. Czy możemy go dotknąć i pogładzić łapkami?
Niemiś zdziwił się, bo pierwszy raz ktoś polubił jego balonik. I razem z wiewiórką
i zajączkiem długo gładzili balonik, ciesząc się, że tak się przydał.
– Chyba twój balonik jest już zmęczony. – Powiedziała Marcysia. – Może odłożymy go na razie na bok, a ty się z nami pobawisz?
Niemiś wystraszył się bardzo, a ze strachu zrobił groźną minę w stronę Marcysi.
– Mam zostawić mój balonik?! – Wykrzyknął. – A co jak odleci i już nie wróci?
Marcysia pomyślała chwilkę i powiedziała bardzo spokojnie.
– To może przywiążemy go wstążką do drzewa i jak będziesz go potrzebować, to go znów zabierzesz? Będzie tu blisko.
Niemiś trochę się wahał, ale ponieważ Marcysia wcale go nie zmuszała, to w końcu się zgodził i przywiązał balonik do drzewa. No i poszedł się bawić. Pozwolił obejrzeć swoje auto. Zgodził się na tańce w trawie. A nawet gdy wołała go mama na kolację, to poszedł.
I wykąpał się po kolacji. Aż mama odetchnęła z ulgą, że taki wieczór spokojny. I podziękowała misiowi za to. Ale balonik miś zabrał oczywiście. Tylko że znalazł dla niego miejsce w swoim domu, gdzie mógłby go czasem przywiązać bezpiecznie. Bo gdy tak leżał sobie w swoim łóżku, czując, jak jego brzuszek spokojnie się podnosi i opada, to myślał sobie, że czasem fajnie jest powiedzieć TAK. A czasem chce być misiem Niemisiem, innym niż wszyscy inni.
I wtedy balonik jest blisko pod ręką. I gdy tak myślał, a brzuch podnosił się i opadał, to
w końcu zasnął. Ciiiiiiiiiiii.
Teraz gdy Niemiś śpi, a jego balonik spokojnie dynda przywiązany do jego łóżka, mogę was zapytać, czy wy też macie taki swój balonik w kształcie NIE? A jeśli macie, to czy macie też takie miejsce, gdzie możecie go czasami bezpiecznie przywiązać? No wtedy gdy np. chcecie, żeby mama odetchnęła z ulgą, że myjecie zęby po kolacji? Jeśli nie macie, to może poszukacie? Tak na wszelki wypadek, żeby zawsze było gdzieś pod ręką 😉

„Wyspa Elfów”

Na środku wielkiego oceanu leżała wyspa elfów, a wokół tej wyspy rozsiane były jeszcze inne maleńkie wysepki. Elfami opiekowała się ich mądra Królowa. Elfy lubiły razem bawić się, pracować i odpoczywać. Ale każdy z nich bardzo chciał być we wszystkim zawsze pierwszy, najlepszy, najważniejszy. Gdy grały w jakąś grę lub wykonywały razem jakieś zadanie, krzyczały głośno jeden przez drugiego:

– Ja, ja będę pierwszy, ja to zrobię najlepiej!

A każdy krzyczał tak głośno, że żaden z nich nie słyszał, co krzyczą inni. Za to wszystkie ich krzyki słyszała Królowa. Elfy często pisały do niej listy z prośbami, a każda z tych próśb brzmiała podobnie:

– Królowo, proszę cię, pozwól mi być najlepszym, najważniejszym z elfów.

Królowa, która bardzo kochała swoje elfy, zastanawiała się, co zrobić, by każdy z nich mógł dostać to, czego potrzebuje.

W końcu wpadła na pewien pomysł.

Gdy elfy już spały, wezwała na pomoc motyle i poprosiła je, by przeniosły każdego elfa osobno na jedną z wysp tak, by każdy z nich miał swoją własną wyspę, na której będzie zawsze pierwszy i najlepszy. Gdy rano elfy obudziły się, były bardzo zdziwione. Każdy znalazł jednak liścik od Królowej:

„Drogi Elfie. Twoje pragnienie zostało spełnione. Oto twoja własna wyspa, na której już zawsze możesz być pierwszy, najlepszy i najważniejszy”.

Elfy jednak nie cieszyły się z tego. Przecież lubiły być razem z innymi elfami, a teraz czują się samotne i nieszczęśliwe.

Królowa też była zdziwiona, że jej pomysł im się nie spodobał. Przez cały dzień krążyła nad wysepkami i rozmawiała z elfami.

– Dlaczego nas rozdzieliłaś? – Pytały elfy.

– Przecież każdy z was pragnie być pierwszy, najlepszy, najważniejszy. Nie mogę spełnić pragnień was wszystkich, gdy jesteście razem. – Odpowiedziała królowa.

Niektóre elfy zamyśliły się i mówiły cichutko same do siebie.

– Ja lubię być pierwszy i najlepszy ale inni też to lubią.

Królowa widziała, że elfy nie są szczęśliwe więc znów wezwała na pomoc motyle i w nocy przysłała każdemu elfowi łódkę i liścik.

„Drogi elfie. Twoje pragnienia są bardzo ważne, tak samo jak pragnienia innych elfów. Jednak nie zawsze mogą być wszystkie od razu spełnione. Kiedy będziesz gotowy to zaakceptować i być z innymi na wyspie, wsiądź do łódki i wracaj. Jeśli jeszcze nie jesteś na to gotowy, możesz zostać na swojej wyspie tak długo jak potrzebujesz, a ja będę cię odwiedzać. Pozdrawiam, Królowa”.

Kilkoro elfów natychmiast wsiadło do swoich łódek i popłynęło na wyspę.

Byli też tacy, którzy trochę się zastanawiali, ale w końcu też wrócili. Kilkoro zdecydowało, że jeszcze trochę pobędą na swojej wysepce i może wrócą później.

Elfy, które wróciły już na wyspę, nadal bardzo chciały być pierwsze, najlepsze, najważniejsze. Wiedziały jednak, że inni też tego potrzebują. Starały się więc szanować nawzajem siebie i swoje pragnienia.

Dziewczynka spod Gwiazdozbioru Żyrafy

Pewnej grudniowej nocy, pod jedną z gwiazd szczególnie tej nocy widocznego Gwiazdozbioru Żyrafy, w małym i spokojnym miasteczku przyszła na świat dziewczynka. Miała kasztanowe włosy jak jej mama i zielone oczy jak jej tata. I miała jeszcze coś, czego nie mieli ani mama, ani tata. Jej skórę pokrywały delikatne plamki o lekko brązowym odcieniu – zupełnie jak u żyrafy. I gdy pierwszy raz ujrzeli ją na świecie pokochali jej kasztanowe włosy, zielone oczy i brązowe plamki. Te plamki trochę ich zmartwiły a trochę zastanawiały – skąd się wzięły? Pan doktor, który czuwał nad dziewczynką, gdy przyszła na świat, też jeszcze nie wiedział, skąd wzięły się plamki. Powiedział, że są one częścią dziewczynki i tyle. A później, gdy tata spojrzał w niebo i zobaczył jasno świecący Gwiazdozbiór Żyrafy, zrozumiał, że ta mała dziewczynka będzie dla nich kimś wyjątkowym.

Przywitała świat donośnym krzykiem, a potem ukojona czułym kołysaniem zasnęła w ramionach swojej mamy. Mama i tata kochali ją najmocniej na świecie i towarzyszyli jej w każdym ważnym momencie życia.

Nazwali ją Basia. Tak więc Basia rosła bardzo prędko. Rosły jej ręce, nogi, rosły także brązowe plamki na ciele. Gdy tylko Basia nauczyła się chodzić, to od razu zaczęła też skakać, Bardzo to lubiła, skakała po wszystkim, co się dało: po łóżku, po krzesłach, po trawie, po brzuchu taty, gdy leżał na kanapie. Aż w końcu tata kupił dla niej małą trampolinę i postawił ją w ogródku. I na niej też Basia skakała. Naprawdę wysoko. Basia lubiła też obserwować wieczorem niebo. Tata opowiadał jej o gwiazdach i planetach. Opowiedział też o szczególnie dla nich ważnym Gwiazdozbiorze Żyrafy.

Mała Basia nie tylko rosła ale też stawała się coraz mądrzejsza i bystrzejsza. I już wkrótce zaciekawiła się tym, że wśród wszystkich znanych jej osób tylko ona jedna ma na rączkach, nóżkach i brzuszku plamki – zupełnie tak jak ta żyrafa, co ma cały gwiazdozbiór.

– Mamo, czy w naszej rodzinie jest jakaś żyrafa? – Zapytała raz Basia swoją mamę.

– Nie kochanie, nie ma. A chciałabyś, żeby była? – Odpowiedziała mama z uśmiechem, pod którym kryło się zmartwienie.

Tak, mama zmartwiła się, że Basia może źle się czuć ze swoimi plamkami.

Ale Basia nie czuła się źle. Czuła, że mama i tata i wszyscy najbliżsi, których miała, kochali ją calutką od stóp aż po czubek głowy, a przecież po drodze są też plamki. Basia była po prostu ciekawa.

Razem z Basią rosły też inne dzieci, które znała i te, które dopiero poznawała. I te dzieci coraz częściej przyglądały jej się uważnie. Niektóre, gdy już się przyjrzały i znudziły tym przyglądaniem, to bawiły się dalej w najlepsze. Inne pytały, czemu ma takie plamki. A jeszcze inne pokazywały ją sobie palcami i chichotały.

Basia zaczęła czuć się nieswojo. A już najbardziej nieswojo poczuła się, gdy któregoś dnia jakiś chłopiec powiedział do niej:

– Dziwne te twoje plamy. Czemu ty je wszędzie masz? Nie możesz ich zmyć?

Dziewczynka poczuła, jak nagle robi jej się gorąco. Skurczyła się w sobie i spuściła wzrok. I tym razem po powrocie do domu zapytała mamę już bardziej stanowczo i ze złością w głosie:

– Mamo, dlaczego ja mam takie plamki, a nikt inny ich nie ma?

Mama odpowiedziała jej to, co mówiła już wcześniej:

– Nie wiem dlaczego. Gdy się urodziłaś, one były już z tobą.

– Mamo ja ich nie chcę, czy one kiedyś znikną? Przez te plamy jestem dziwna.

– Słyszę, że czujesz się z nimi źle. Nie wiem, czy one znikną. Ja nie mogę tego sprawić. Mogę za to być przy tobie wtedy, gdy poczujesz się smutna.

Mama przytuliła mocno Basię i zobaczyła, jak rozluźniają się jej dłonie, które wcześniej trzymała zaciśnięte w pięści. A po chwili zapytała jeszcze:

– Czy mogę zdradzić ci pewien ważny sekret?

Dziewczynka z mokrymi od łez oczami, ale bardzo zaciekawiona, kiwnęła głową.

– Rzeczy są takie jakie są. Nie są ani ładne, ani brzydkie, nie są zwyczajne ani dziwne. One po prostu są. Ale musimy nauczyć się patrzeć, żeby je naprawdę zobaczyć… a nie tylko widzieć je tak, jak sobie wymyśliliśmy, że wyglądają. To czasami jest bardzo trudne.

Basia próbowała zrozumieć, o co chodzi mamie, a mama dodała jeszcze:

– Ty jesteś Basią. Masz kasztanowe włosy, zielone oczy i brązowe plamki na ciele. Jeśli ktoś będzie umiał patrzeć, zobaczy taką właśnie Basię, z którą będzie mógł się zaprzyjaźnić.

Teraz Basia już zrozumiała i jeszcze mocniej przytuliła mamę.

Jakiś czas później Basia bawiła się na dworze, gdy podeszła do niej dziewczynka i zaczęła jej się przyglądać zdziwiona. A po chwili powiedziała:

– Ej, co ty masz na rękach?

Basia poczuła, że serduszko tak nieprzyjemnie szybko jej bije. Wzięła wtedy głęboki oddech, zebrała całą siłę, jaką miała w sobie i powiedziała:

– Jestem Basia. Mam takie plamy i już. Jeśli chcesz, możesz się ze mną zaprzyjaźnić. Możemy poskakać razem na trampolinie, jestem w tym naprawdę świetna. Mogę też opowiedzieć ci o gwiazdach i planetach, bo dużo wiem na ten temat. Chcesz?

Dziewczynka otworzyła szeroko oczy i zaniemówiła na chwilę zaskoczona. Potem uśmiechnęła się do Basi i odpowiedziała:

– Jestem Alicja. O planetach to ja za bardzo nic nie wiem, ale założę się, że na trampolinie cię pokonam.

No więc poszły sprawdzić, kto rzeczywiście wyżej skacze. I bardzo dobrze się bawiły. Tak dobrze, że zapomniały już, że miały to sprawdzić. A później Basia na prawdę opowiedziała Alicji o kosmosie, gwiazdach i gwiazdozbiorze żyrafy.

Ale nie zawsze było tak łatwo. Czasem zdarzało się, że jakiś chłopiec albo dziewczynka nie chcieli słuchać jej przyjaznych słów i śmiali się z niej lub mówili coś przykrego. Wtedy Basia wiedziała, że oni nie potrafią jeszcze patrzeć tak, żeby widzieć coś na prawdę (tak jak wyjaśniała jej mama). I chociaż nadal było jej z tym trudno i nieprzyjemnie, to wiedziała, że nie na wszystko można od razu znaleźć rozwiązanie. Przypominała sobie wtedy, że jest Basią, która lubi skakać i wie dużo o gwiazdach, a jeśli ktoś mówi, że jest „dziwna”, to znaczy, że on tak mówi, a nie że Basia taka właśnie jest. A gdy mimo to było jej czasem bardzo źle, bo wyczerpała już wszystkie swoje siły, to szła do kogoś, kto naprawdę umiał patrzeć, np. do mamy i taty. Śmiali się wtedy i bawili albo po prostu w milczeniu gapili na gwiazdy. I to było dla niej naprawdę pomocne.

Zmartwiona Głowa

Pewnego wiosennego dnia w wiosce Indian z plemienia Dudum wszystkie dzieci bawiły się radośnie, tańcząc i śpiewając. Ich rodzice pracowali w tym czasie przy odbudowie mostu zniszczonego przez rzekę. Tylko jeden z chłopców nie bawił się z pozostałymi dziećmi. Stał samotnie z boku, rozglądając się dookoła, a po jego twarzy leciały łzy. Od czasu do czasu ktoś z rówieśników podchodził do niego, żeby zaprosić go do wspólnej zabawy, jednak on trzymał się z boku i wciąż płakał. W końcu dzieci przestały zwracać na niego uwagę. Wiedziały, że chłopiec czeka, aż jego rodzice skończą pracę przy zepsutym moście i zabiorą go do domu.

Ten mały Indianin często płakał też z innych powodów. Gdy czegoś nie potrafił, gdy ktoś odezwał się do niego gniewnym głosem, gdy musiał zrobić coś, czego nie lubi… Wtedy robił się smutny i płakał. Jego uczucia i zmartwienia sprawiały czasem, że nie mógł się poruszyć, zaczynał boleć go brzuch, a nawet zdarzało się, że wymiotował.

Z tego powodu małemu Indianinowi nadano imię Zmartwiona Głowa, i tak też wszyscy na niego wołali.

Jego koledzy i koleżanki chciały mu jakoś pomóc. Próbowały go pocieszać, rozśmieszać, zapraszały do zabawy. I choć bardzo go lubiły, to miały czasem już tego dość, bo Zmartwiona Głowa zamiast bawić się z nimi, cały czas myślał o swoim domu. Gdy grali w zagadki, nie potrafił odgadnąć nawet tych najprostszych, przez co jego drużyna przegrywała.  Gdy budowali tajny szałas w lesie, Zmartwiona Głowa zamiast szukać razem z nimi najlepszych gałęzi, płakał i myślał tylko o tym, kiedy już wróci do domu. Dzieci czuły się bezradne i zmęczone jego płaczem, więc czasami odsuwały się od niego.

Pewnego dnia Zmartwiona Głowa wybrał się z resztą plemienia na poszukiwania rzadkiej i cennej leczniczej rośliny. Szli przez zupełnie nieznane sobie dotąd tereny. W pewnym momencie mały Indianin zauważył, że jest sam, w pobliżu nie było nikogo z plemienia. Krzyczał głośno Hop hop. Ale nikt mu nie odpowiadał.

Jego serce zaczęło bić szybko, brzuch zacisnął się jak pętla, ręce i nogi zaczęły dygotać. W głowie pojawiły się myśli: O nie, co teraz będzie, już nigdy ich nie odnajdę, zostanę na zawsze sam.

Wtedy chłopiec zobaczył przed sobą potężne drzewo. Była to bardzo stara sosna. Indianie z plemienia Dudum zawsze bardzo szanowali drzewa i chętnie siadali przy nich, by porozmawiać z Matką Naturą wtedy, gdy potrzebowali jej pomocy lub rady. Zmartwiona Głowa również podszedł teraz do starej sosny i usiadł przy niej.

– Matko Naturo…  – Powiedział nieśmiało. – Pomóż mi proszę, bo z tego strachu cały się trzęsę i sam na pewno sobie nie poradzę.

Poczciwa sosna zakołysała leciutko swoimi gałęziami.

– Nie musisz radzić sobie sam – Odpowiedziała Matka Natura. – Masz przecież przy sobie swojego najlepszego przyjaciela, który jest z tobą zawsze i wszędzie, gdziekolwiek jesteś i cokolwiek robisz. On ci pomoże.

Mały Indianin rozejrzał się dookoła zdziwiony.

– Nie szukaj go na zewnątrz, poszukaj go w sobie. – Powiedziała Matka Natura. – Ten przyjaciel to twój oddech. On pomoże ci, gdy się martwisz, czujesz lęk lub gniew. Nie musisz walczyć z tymi uczuciami. Możesz je zaakceptować, a gdy są bardzo silne, oddech pomoże ci i będzie z tobą, aż one osłabną i odpłyną powoli z twojego ciała.

Chłopca bardzo zdziwiły te słowa, lecz słuchał dalej.

– Spróbuj go teraz odnaleźć i skup na nim całą swoją uwagę.

Chłopiec zamknął oczy. Teraz lepiej mógł usłyszeć przyjemny, spokojny szum starej sosny i poczuć zapach jej zielonych igieł.

Lecz nieprzyjemne myśli i strach nie chciały tak łatwo odejść z jego głowy i wciąż podpowiadały: O nie! zostaniesz na zawsze sam!

Matka Natura usłyszała te myśli i podpowiedziała chłopcu, by znalazł jakąś rzecz, drobiazg, na którym skupi swoją uwagę.

– Ale co to ma być? – Zapytał mały Indianin.

W tym momencie sosna zakołysała swoimi gałęziami i jakaś mała rzecz spadła na ziemię tuż obok jego dłoni. Dotknął jej z zamkniętymi oczami i rozpoznał, że jest to szyszka. Jej powierzchnia była lekko chropowata, kłująca i lepiła się od żywicy. Chłopiec spróbował skupić na niej całą swoją uwagę tak, jakby była teraz najważniejszą rzeczą na całym świecie. I udało mu się.

– Twoja uważność także jest twoim przyjacielem. – Szepnęła Matka Natura. – Teraz przenieś więc swoją uwagę na oddech.

Chłopiec posłuchał jej. Poczuł jak delikatne, świeże powietrze płynie swobodnie jak rzeka i dociera do jego głowy, rąk, nóg i brzucha. Z każdym wdechem i wydechem jego brzuch powoli unosił się i opadał. Jego serce powoli uspokajało się, ręce i nogi rozluźniały się. Nie zauważył nawet, kiedy z jego głowy odpłynęły nieprzyjemne myśli.

Kiedy poczuł się już zupełnie swobodnie, otworzył oczy. Teraz, gdy jego głowa i ciało były już spokojne, mógł skupić się na tym, jak sobie poradzić w tej sytuacji. Rozejrzał się dookoła i po chwili zauważył na ziemi ślady, które wskazały mu, gdzie szukać swoich towarzyszy. Wcześniej nie widział tych śladów, bo jego umysł zajęty był przez strach i zmartwienia.

– Dziękuję ci mój przyjacielu. – Powiedział mały Indianin, myśląc o swoim oddechu.

Zmartwiona Głowa bardzo zaprzyjaźnił się ze swoim oddechem i od tej pory często wzywał go na pomoc. Gdy zatęsknił za mamą, gdy coś mu się nie udało, gdy czegoś się wystraszył lub czuł się samotny. A oddech zawsze przychodził mu z pomocą. Korzystał też z pomocy swojej uważności, która pomagała mu uporządkować pędzące w głowie myśli.

Gdy Zmartwiona Głowa bawił się z dziećmi na polanie i ogarniała go ogromna tęsknota za domem, przywoływał na pomoc swoich przyjaciół.

Dzieci zauważyły, że ich kolega się zmienił i bardzo się cieszyły, że bawi się razem z nimi. Pewnego razu powiedziały do niego:

– Już nie jesteś Zmartwioną Głową, teraz jesteś już Spokojną Głową. I od tej pory tak go nazywano.


* Bajka ta zainspirowana została książką „Uważność i spokój żabki” autorstwa Eline Snel oraz historiami pewnych dwóch znajomych chłopców 🙂

We wspomnianej wyżej książce znajduje się wiele ciekawych pomysłów na ćwiczenia z oddechem i uważnością. Tutaj podaję jeszcze inne, moje pomysły na zabawy i zadania do wykorzystania razem z bajką:

Twoje indiańskie imię – Zastanów się, jak brzmiało by twoje imię, gdybyś był małym Indianinem? A może pasuje do ciebie kilka różnych imion?

Zagadki w ciemno – Poproś kogoś, żeby przygotował dla ciebie kilka przedmiotów, które spróbujesz rozpoznać z zamkniętymi oczami. Podczas próby ich rozpoznawania, możesz głośno mówić o swoich wrażeniach, o tym co przychodzi ci na myśl.

Oaza Spokoju – Wyobraź sobie jakieś miejsce, które będzie oazą spokoju, to może być jakieś fantastyczne i wymyślone przez ciebie miejsce. W czasie zabawy możesz chodzić swobodnie po pomieszczeniu, w którym jesteś i głośno mówić, o wszystkim, co tam widzisz. W pewnym momencie osoba, która bawi się z tobą, mówi: „Teraz wracasz do oazy spokoju”. Wtedy twoim zadaniem jest przywołać w wyobraźni to miejsce i zacząć opowiadać o tym, jak wygląda, co tam robisz. Po chwili można wrócić do obserwowania pomieszczenia, aż znów nie usłyszysz, że czas wracać do oazy spokoju. Na koniec możesz narysować swoją oazę.

Oaza spokoju Marysi